wtorek, 3 grudnia 2013

Świt w środku nocy

Śpię.
W mój sen wdziera się dźwięk budzika. Delikatne plumkanie.
Z niechęcią, powoli otwieram oczy.
Kiedy się budzę mam widok na niebo.
Tym razem rozgwieżdżone. I sierp księżyca.

Zdaję sobie sprawę, że jest środek nocy a ja musiałam źle ustawić budzik. Układam się wygodniej. Zerkam na niebo. Jest naprawdę piękne. Mam przed sobą dwie godziny snu.

Sięgam po telefon aby przestawić plumkanie na właściwa godzinę.
Spoglądam na wyświetlacz. 4.10. Sprawdzam na innym zegarze. 4.10.
Budzik dzwonił o dobrej godzinie. Czas wstać do pracy.
Niedowierzanie. Wstaję do pracy. Zamiast wschodu słońca wita mnie rozgwieżdżone niebo. I księżyc.
Wstaję do pracy w środku nocy.

sobota, 16 listopada 2013

Bierz przykład ze mnie...

Czasem drażnią mnie tak zwani celebryci. Biorę poprawkę na to, że oni tylko z tego żyją, że są znani z tego, że są znani. Jeśli chcą żyć na takim poziomie jaki im się wymarzył muszą się sprzedawać, bo niewiele więcej mają do zaoferowania. Ale rozumiem, to ich świadomy wybór. Nic mi do tego.

O ile irytuje mnie zachowanie pewnej młodej gwiazdki, która wyrosła już z produkcji Disneya i zbyt długo była pielęgnowana pod różowo brokatowym kloszem, o tyle rozumiem, że jest to dziewczyna która jak już wiele innych przed nią pogubiła się w świecie wielkich pieniędzy, niemal nieograniczonych możliwości i dorosłości, którą się zachłysnęła. Dorosłości, w którą wkroczyła bez łagodnego dojrzewania do niej. Ma talent, potencjał. Mam nadzieję, że ktoś jej w końcu poda rękę zanim będzie za późno żeby znowu się odnaleźć. Boli mnie tylko, że stała się ona wzorem do naśladowania dla wielu młodych ludzi, bo przecież oni widzą tylko atrakcyjne opakowanie.

No dobra niech będzie... staram się zrozumieć, że dwóch dość znanych w naszym kraju aktorów reklamuje wódkę. Staram się zrozumieć, że nie jest to elegancka reklama w telewizji, pokazująca jak fajni faceci w ciekawej scenerii udowadniają, że wódki można się napić z klasą.
Staram się zrozumieć, że ich twarze pojawiają się na kartonach, w które wódka jest opakowana.
Twarz pana Karolaka zdaje się pytać " no co Ty, z kumplem się nie napijesz...". No z kumplem to jeszcze nawet, nawet...
Twarz pana Grabowskiego to twarz zmęczonego życiem człowieka, który z niejednego kieliszka już wypił i z jeszcze niejednego wypije. On nawet rolę taką miał w jednym serialu, mało wymagającą, polegała tylko na siedzeniu we flejowatej odzieży w fotelu i piciu taniego piwa. Patrzę na to zarośnięte oblicze, oczy jak na kacu, usta w grymasie zdegustowania. Szczerze mówiąc nie wiem czy to dobra reklama dla wódki. Na pewno kiepska dla obu panów. Chociaż może i nie bez powodu, właśnie to oni dostali propozycje reklamowania tego napoju.
Staram się zrozumieć, ale ciężko mi idzie. 

Za to kompletnie nie rozumiem, nie pojmuję i nie akceptuję, kiedy używki i alkohol reklamują sportowcy. 
Ludzie, którzy wiele lat promowali zdrowy tryb życia ( ja nie piszę, że zdrowo żyli, tylko, że taki tryb życia promowali ). Osiągali wymierne sukcesy. Namawiali młodzież do aktywnego trybu życia, do sportowej rywalizacji. Zakładali swoje kluby sportowe. Wychowali kilkanaście roczników młodych sportowców. Byli przez wiele lat wzorem do naśladowania. Pokazywali jak być mistrzem w tym co się robi.

Dwa dni temu jadę sobie do pracy. Wcześnie jest. Pochmurno, szaro. Ja ciągle jeszcze nie dobudzona. Oczy wpół przymknięte. Spojrzenie prześlizguje się po przystanku autobusowym i mój wzrok pada na prosty w formie, plakat. Uwagę przyciągają dwie rzeczy: elektroniczny papieros zajmujący większą część zdjęcia i jakaś znana mi sylwetka w prawym dolnym rogu. Patrzę i myślę, że ja jeszcze nieprzytomna jestem, więc na moim wzroku polegać za bardzo nie mogę. kurcze, ale tak z nim źle nie jest a buźka znana jakaś. Mielę w głowie, mielę trybikami. Jeszcze nie wierzę w to co widzę, no ale jest i podpis, który rozwiewa moje wątpliwości. 
Panie Nastula.... no comment 

Wczoraj wieczorkiem wchodzę do osiedlowego sklepu. Szukam czegoś na szybką obiado-kolację. zmierzam w kierunku mrożonek z czymś zielonym lub czerwonym na patelnie. Mijam zgrzewki z piwem, ustawione w zgrabna paczuszkę metr na metr. Na paczuszce plakacik, na plakaciku pan Włodarczyk, Diablo zresztą...Ksywa może i dobrze dobrana do reklamy bo jeden kusi i drugi. 
Piwo to świetny napój szczególnie dla sportowca, a jeszcze lepszy dla sportowca, który walczy z depresją.
A może to bokserzy tak mają bo pan Adamek też piwko promował.

Wyć się chce



Ale to już było *

Centrum miasta. Upał, palące słońce, hałas...
Nie wiem dlaczego właśnie wtedy wróciło do mnie pierwsze, najstarsze wspomnienie z dzieciństwa.
zniknęło na ponad trzydzieści lat.
Oszołomiona, zatrzymałam się i zamknęłam oczy. Zniknęła zakurzona ulica, słońce jakby straciło moc, czas się zatrzymał.

Znowu miałam cztery lata. Bawiłam się w pięknym, dużym ogrodzie. Pachniał i barwił się jesienią. Drzewa kojąco szumiały. Brodziłam w zasuszonych liściach. Każdy mój krok cudownie szeleścił. Czułam dziecięcą radość. Tyle kolorów, cichych szelestów i szumów, rozbłysków jesiennego słońca.
Pobiegłam do grupki dzieci, które robiły październikowy bukiet. Najpiękniejsze liście leżały zagrabione w jednym miejscu. Tworzyły niewielki pagórek. Podbiegliśmy tam. Każdy z nas chciał zdobyć niepowtarzalny listek.
Nagle sterta jakby delikatnie się poruszyła i zaszeleściła. Jedna z dziewczynek odskoczyła z piskiem. Zaszeleściło głośniej, liście obsypywały się na boki i zapadały do środka. Teraz już wszyscy byliśmy trochę wystraszeni i odsuwaliśmy się powoli do tyłu. Blisko ziemi pojawiła się niewielka szczelina... a w niej maleńki, szarobrązowy pyszczek. Widać było śmiesznie drgający nosek i bystre oczka. Otwór się powiększył i naszym oczom ukazał się kolczasty właściciel pyszczka. Chyba nie był zadowolony z tej przerwy w jesiennej drzemce. Zwinął się w kulkę i nastroszył w kolce. Zastygł w bezruchu, podobnie jak my.
Dziecięcy strach wypuszczał nas ze swoich objęć. Na naszych twarzach pojawiły się radosne uśmiechy, oczy nam błyszczały z podekscytowania. Delikatnie i cichutko kucnęliśmy dookoła stworzonka, które znaliśmy tylko z bajek i szeptaliśmy zachwyceni. Po dłuższej chwili jeż poczuł się bezpiecznie. Nasza adoracja nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Zrezygnował ze swojej asekuracyjnej pozy, znowu pokazał nam pyszczek i statecznym, powolnym krokiem oddalił się szukając bezpiecznego schronienia. A my - oszołomieni i radośni, rozszczebiotani biegliśmy przez ogród. Każdy z nas chciał pierwszy opowiedzieć pani przedszkolance o niezwykłym mieszkańcu pagórka.

Zdałam sobie sprawę, że stoję na środku chodnika w centrum miasta, a żar leje się z nieba. Poczułam się jakbym była wyrwana z magicznego snu. Tylko śmiech dzieci rozbrzmiewał nadal. Biegały niedaleko, czekając z mamą na autobus. Lizały lody i robiły mnóstwo radosnego, beztroskiego hałasu.

W tak zadziwiający sposób odnalazłam najwcześniejsze wspomnienie mojego dzieciństwa. Czasem załopoce koło mojego serca i znowu na chwile staje się czterolatką, która biegnie na spotkanie tajemniczego mieszkańca przedszkolnego ogrodu.


* opowiadanie kiedyś zamieściłam na blogu zatytułowanym " Rozmowy z muszelkami " prowadziłam go bardzo krótko. Ta wersja jest trochę zmodyfikowana.

czwartek, 3 października 2013

Oblicza szczęścia

Ostatnio odeszła bliska mi osoba. Odeszła, zmarła...
Pogrzeb i konsolacja, wspominanie bliskiego nam człowieka.
Spotkania z osobami, które zazwyczaj spotyka się tylko na pogrzebach i weselach. Jedno z nich uświadomiło mi jak różny wymiar ma dla każdego z nas szczęście. Jak każdy z nas inaczej je czuje, dla każdego z nas szczęście jest czymś innym. Nawet to co dla jednych jest przyczyną rozpaczy dla innych może mieć zupełnie inny wymiar.

Jeszcze inaczej...

kiedy byłam małą dziewczynką wydawało mi się, że szczęście ma jeden wymiar. Że są jakieś reguły, wyznaczniki, których realizacja zapewnia nam szczęśliwość.

pewnego dnia zauważyłam, że mieszkanko, samochodzik, dwoje dzieci, niedziele u dziadków i wakacje nad morzem to nie jest ścieżka, która wszystkim odpowiada. Że są ludzie, którzy chcą żyć po swojemu, całkiem inaczej, nawet samotnie, że stabilizacja odziera ich ze szczęścia.

długo wydawało mi się, że małżeństwo to jeden organizm, że oboje powinni być szczęśliwi z tych samych powodów, powinni mieć te same plany i marzenia.
stopniowo do mnie dotarło, ze nieraz pogoń za wspólnymi marzeniami oznacza rezygnację z własnych, a nasze szczęście zaczyna prześlizgiwać się między palcami.
zrozumiałam, że każdy musi znaleźć własną drogę między szczęściem bliskich, a szczęściem swoim.

Niedawno zdałam sobie sprawę, że cierpienie jednego człowieka, dla drugiego ma zupełnie inny wymiar, w cierpieniu bliźniego można dostrzec nadzieję, której nam już brakuje.

Taka historia


Młoda dziewczyna rodzi dziecko - córkę. Po kilku latach na świat przychodzi kolejne - synek, ale umiera w pierwszym dniu życia. Jest rozpacz i nieszczęście ale i szczęście z dojrzewania starszego.

Po kilkunastu latach historia zatacza koło. Córka tej kobiety rodzi syna mając niespełna osiemnaście lat. Jest styczeń. W grudniu rodzi drugiego syna.

Dwadzieścia kilka lat później młodszy syn ginie w wypadku samochodowym, Zabija go pędzący na czołowe zderzenie pijany człowiek. Kobieta straciła syna, jak jej matka, choć w nieszczęściu miała szczęście, że była z nim dwadzieścia kilka lat a nie jeden dzień.

Babcia z mamą pochowały wnuka i syna.

Jakiś czas później babcia spotkała się ze swoją koleżanką. Jest już gotowa aby opowiedzieć o swoim cierpieniu, o bólu swojej córki, drugiego wnuka....
Koleżanka dzieli z nią te smutne chwile. Okazuje dużo wsparcia i zrozumienia. Pod koniec spotkania podzieliła się swoja rozpaczą: " Ty mimo wszystko jesteś szczęśliwa, masz córkę, wnuka i niedługo urodzi Ci się prawnuczek. Ja mam jednego syna. Jest niepełnosprawny. W zdrowym, młodym przystojnym ciele mieszka dusza siedmiolatka. On nigdy nie założy rodziny, ja nie będę tuliła wnuków, ani prawnuków. On nigdy nie będzie miał innych marzeń, osiągnięć jak te, które są właściwe dziecku. Jedyną pociechą dla mnie jest to, że może w swoim świecie dzięki moim staraniom, jest szczęśliwy..."

Są dni, kiedy jest mi bardzo źle, łapię totalnego doła. Wszystkim się zamartwiam, mam ataki paniki.

Kiedy nadchodzi noc i moja córka śpi w swoim łóżku, taka ciepła i pachnąca.... Patrzę na nią.... Kilka minut, czasem kilkanaście. Siadam na dywaniku koło łóżka, albo tulę się do niej.
Jest zdrowa, mądra, ładna. Ma warunki aby się rozwijać. Ma dookoła  siebie kochających ludzi.

Wtedy dociera do mnie jak bardzo jestem szczęśliwa. Wszystkie troski bledną.

Wiem, że pokonam każdą trudność. Jedyną rzeczą która mogła by mnie pokonać to cierpienie mojego dziecka.

Ile twarzy ma szczęście....








czwartek, 5 września 2013

Pisać? Nie pisać?

W dzisiejszych czasach nie pisać to jak nie być. Każdy coś pisze. na blogu, na facebooku, twituje....
Ja też bardzo lubię pisać i ten blog miał być takim ujściem dla mojego lubienia.

Ale....

No właśnie, mam dylemat. Co mogę napisać? Jak bardzo odsłonić swoją prywatność? 
Najbliższa rodzina wie, że zaczęłam pisać, na razie nie przejawia specjalnej aktywności w czytaniu, ale kto wie?
Może znajdą coś o sobie, coś niepochlebnego? Albo uznają że naruszyłam ich prywatność?


Poza tym najwięcej pomysłów na pisaninę mam w drodze do pracy i z powrotem.
Wtedy czytam i/lub obserwuje. Myśli kłębią się w mojej głowie i czuję że mogłabym napisać co najmniej felieton :) Potem emocje opadają. W domu rozmowy, obiad, sprzątanie.... Robi się późny wieczór, a ja czuję się śpiąca i ciężko mi zapisać co mi się kłębiło. 

Może wrócić do szkolnych czasów i na brudno pisać ?





poniedziałek, 20 maja 2013

Zaskakujący poranek

Poranek był zaskakujący....
Szef, już po porannym prysznicu, zastał mnie wylegującą się jeszcze w łóżku. w promieniach słońca, bo okno od wschodu. Całusy o piątej rano zachęcają raczej do mocniejszego wtulenia się w poduszki i w Szefa. No ale cóż... Mus to mus. Wstałam, troszkę za późno. 
Zerknęłam na zegarek, właśnie odjeżdżał nasz ulubiony pociąg.
Po weekendzie i zapomnianym święcie, lodówka był niemal pusta. Śniadanie udało się zrobić tylko dla córki.
Uprasowałam sukienkę.Poranna toaleta. 
Nie wiem czy był jakiś skok w czasoprzestrzeni, bo jak stanęłam w drzwiach gotowa do wyjścia to zorientowałam się, że nie zdążymy na drugi ulubiony pociąg i w sumie ostatni.

Ulubione pociągi wyróżniają się tym, że jedzie się nimi do pracy tylko z jedną przesiadką do tramwaju i to na siedząco. Jazda pozostałymi pociągami, wiąże się z jeszcze minimum dwoma przesiadkami do innych środków komunikacji miejskiej.

Jak się okazało, na skutek budowy tunelu w okolicy oraz faktu, że maturzyści już pozdawali egzaminy i w związku z tym jeździ pociągami mniej pasażerów, funkcjonuje nowy rozkład jazdy ( nowy raz na miesiąc, poza tunelem, okoliczności towarzyszące zawsze inne ).
Nowy rozkład jazdy poinformował nas, że połączenie z jedną przesiadką oferują już tylko dwa pociągi z pięciu, na szczęście akurat te nasze ulubione, które w dniu dzisiejszym i tak już sobie pojechały.
Pozostałe kursy też mocno okrojone. Między godziną piątą a szóstą czas oczekiwania na pociąg to zamiast 15 minut jak do tej pory - pół godziny. 
Na szczęście weszliśmy na peron kilkanaście minut przed odjazdem pociągu. 
Na szczęście to wcale nie jest przesada.
Dopadła nas chmara maleńkich muszek. Sprawiały wrażenie męczących, ale w ciągu pierwszej minuty okazało się że są również gryzące. Zanim wsiedliśmy do pociągu, byliśmy pokąsani w każdy odkryty kawałek ciała. Miejsca ugryzień puchły. Po kilku minutach wszystkie ugryzione miejsca swędziały niewyobrażalnie. Szef takie rzeczy znosi dzielnie kierując się zasadą, ze im się więcej na to zwraca uwagę i drapie tym bardziej swędzi. Ja się drapałam...

W Warszawie powitała nas piękna pogoda, szybko podjechał odpowiedni autobus, swędzenie było do zaakceptowania. Przypomniałam sobie że mam kupony promocyjne na poranną kawkę i kanapkę i ciasteczko. Byliśmy już głodni i trochę zniechęceni porankiem. Perspektywa zjedzenia świeżutkiej kanapeczki i wypicia gorącej energetycznej kawy była bardzo kusząca. 
Złożyliśmy zamówienie i przy płaceniu okazało się, że ekspres do kawy... nie działa. Smaczna kanapka nie poprawiła nam nastroju.
W tramwaju wiało chłodem. W zaprzyjaźnionym sklepiku kupiliśmy coś na śniadanie. Policzyli nam drożej niż zazwyczaj, ale rozgoryczenie wzięło górę i nie chciało nam się kłócić o kilka złotych.
Kawa w pracy i miła rozmowa z przyjacielem sprawiła że dzień znowu nabrał kolorów.

A teraz leje, a parasolka w domu, bo rano pięknie było  i słonecznie.... 

Ha, właśnie dostałam miłą informację :) pojedziemy samochodem. z miłą koleżanką :)

poniedziałek, 4 marca 2013


 Bo lubię... pisać


Bardzo lubię pisać, kiedyś niefrasobliwie uznałam, że może będę mogła połączyć przyjemne z pożytecznym i zarabiać na życie pisaniem...
Pisałam pamiętnik, wierszydła, historyjki.

Miałam ambicje spisać historię Australii, nie wiem dlaczego, pomyślałam, że nikt przede mną tego nie dokonał. Miałam wtedy 15 lat.

Potem długo nie pisałam nic poza wypracowaniami, opracowaniami, pracami na temat...

Sześć lat temu napisałam opowiadanie, raczej wstęp do jakiejś dłuższej historii. Przeczytała jedna osoba, spodobało się. Miał być ciąg dalszy, ale jakoś nie było. Nawet nie wiem dlaczego. a niedawno przepadło. Awaria dysku. 

Spieszę się do pracy, spaceruję, przysypiam a historię napływają do mojej głowy, niezapisane ulatują.
Czasem szkoda.

Chciałabym być dobra felietonistką, może wszystko przede mną.

A na razie jestem tu.
Bo chcę pisać, po prostu