sobota, 16 listopada 2013

Bierz przykład ze mnie...

Czasem drażnią mnie tak zwani celebryci. Biorę poprawkę na to, że oni tylko z tego żyją, że są znani z tego, że są znani. Jeśli chcą żyć na takim poziomie jaki im się wymarzył muszą się sprzedawać, bo niewiele więcej mają do zaoferowania. Ale rozumiem, to ich świadomy wybór. Nic mi do tego.

O ile irytuje mnie zachowanie pewnej młodej gwiazdki, która wyrosła już z produkcji Disneya i zbyt długo była pielęgnowana pod różowo brokatowym kloszem, o tyle rozumiem, że jest to dziewczyna która jak już wiele innych przed nią pogubiła się w świecie wielkich pieniędzy, niemal nieograniczonych możliwości i dorosłości, którą się zachłysnęła. Dorosłości, w którą wkroczyła bez łagodnego dojrzewania do niej. Ma talent, potencjał. Mam nadzieję, że ktoś jej w końcu poda rękę zanim będzie za późno żeby znowu się odnaleźć. Boli mnie tylko, że stała się ona wzorem do naśladowania dla wielu młodych ludzi, bo przecież oni widzą tylko atrakcyjne opakowanie.

No dobra niech będzie... staram się zrozumieć, że dwóch dość znanych w naszym kraju aktorów reklamuje wódkę. Staram się zrozumieć, że nie jest to elegancka reklama w telewizji, pokazująca jak fajni faceci w ciekawej scenerii udowadniają, że wódki można się napić z klasą.
Staram się zrozumieć, że ich twarze pojawiają się na kartonach, w które wódka jest opakowana.
Twarz pana Karolaka zdaje się pytać " no co Ty, z kumplem się nie napijesz...". No z kumplem to jeszcze nawet, nawet...
Twarz pana Grabowskiego to twarz zmęczonego życiem człowieka, który z niejednego kieliszka już wypił i z jeszcze niejednego wypije. On nawet rolę taką miał w jednym serialu, mało wymagającą, polegała tylko na siedzeniu we flejowatej odzieży w fotelu i piciu taniego piwa. Patrzę na to zarośnięte oblicze, oczy jak na kacu, usta w grymasie zdegustowania. Szczerze mówiąc nie wiem czy to dobra reklama dla wódki. Na pewno kiepska dla obu panów. Chociaż może i nie bez powodu, właśnie to oni dostali propozycje reklamowania tego napoju.
Staram się zrozumieć, ale ciężko mi idzie. 

Za to kompletnie nie rozumiem, nie pojmuję i nie akceptuję, kiedy używki i alkohol reklamują sportowcy. 
Ludzie, którzy wiele lat promowali zdrowy tryb życia ( ja nie piszę, że zdrowo żyli, tylko, że taki tryb życia promowali ). Osiągali wymierne sukcesy. Namawiali młodzież do aktywnego trybu życia, do sportowej rywalizacji. Zakładali swoje kluby sportowe. Wychowali kilkanaście roczników młodych sportowców. Byli przez wiele lat wzorem do naśladowania. Pokazywali jak być mistrzem w tym co się robi.

Dwa dni temu jadę sobie do pracy. Wcześnie jest. Pochmurno, szaro. Ja ciągle jeszcze nie dobudzona. Oczy wpół przymknięte. Spojrzenie prześlizguje się po przystanku autobusowym i mój wzrok pada na prosty w formie, plakat. Uwagę przyciągają dwie rzeczy: elektroniczny papieros zajmujący większą część zdjęcia i jakaś znana mi sylwetka w prawym dolnym rogu. Patrzę i myślę, że ja jeszcze nieprzytomna jestem, więc na moim wzroku polegać za bardzo nie mogę. kurcze, ale tak z nim źle nie jest a buźka znana jakaś. Mielę w głowie, mielę trybikami. Jeszcze nie wierzę w to co widzę, no ale jest i podpis, który rozwiewa moje wątpliwości. 
Panie Nastula.... no comment 

Wczoraj wieczorkiem wchodzę do osiedlowego sklepu. Szukam czegoś na szybką obiado-kolację. zmierzam w kierunku mrożonek z czymś zielonym lub czerwonym na patelnie. Mijam zgrzewki z piwem, ustawione w zgrabna paczuszkę metr na metr. Na paczuszce plakacik, na plakaciku pan Włodarczyk, Diablo zresztą...Ksywa może i dobrze dobrana do reklamy bo jeden kusi i drugi. 
Piwo to świetny napój szczególnie dla sportowca, a jeszcze lepszy dla sportowca, który walczy z depresją.
A może to bokserzy tak mają bo pan Adamek też piwko promował.

Wyć się chce



Ale to już było *

Centrum miasta. Upał, palące słońce, hałas...
Nie wiem dlaczego właśnie wtedy wróciło do mnie pierwsze, najstarsze wspomnienie z dzieciństwa.
zniknęło na ponad trzydzieści lat.
Oszołomiona, zatrzymałam się i zamknęłam oczy. Zniknęła zakurzona ulica, słońce jakby straciło moc, czas się zatrzymał.

Znowu miałam cztery lata. Bawiłam się w pięknym, dużym ogrodzie. Pachniał i barwił się jesienią. Drzewa kojąco szumiały. Brodziłam w zasuszonych liściach. Każdy mój krok cudownie szeleścił. Czułam dziecięcą radość. Tyle kolorów, cichych szelestów i szumów, rozbłysków jesiennego słońca.
Pobiegłam do grupki dzieci, które robiły październikowy bukiet. Najpiękniejsze liście leżały zagrabione w jednym miejscu. Tworzyły niewielki pagórek. Podbiegliśmy tam. Każdy z nas chciał zdobyć niepowtarzalny listek.
Nagle sterta jakby delikatnie się poruszyła i zaszeleściła. Jedna z dziewczynek odskoczyła z piskiem. Zaszeleściło głośniej, liście obsypywały się na boki i zapadały do środka. Teraz już wszyscy byliśmy trochę wystraszeni i odsuwaliśmy się powoli do tyłu. Blisko ziemi pojawiła się niewielka szczelina... a w niej maleńki, szarobrązowy pyszczek. Widać było śmiesznie drgający nosek i bystre oczka. Otwór się powiększył i naszym oczom ukazał się kolczasty właściciel pyszczka. Chyba nie był zadowolony z tej przerwy w jesiennej drzemce. Zwinął się w kulkę i nastroszył w kolce. Zastygł w bezruchu, podobnie jak my.
Dziecięcy strach wypuszczał nas ze swoich objęć. Na naszych twarzach pojawiły się radosne uśmiechy, oczy nam błyszczały z podekscytowania. Delikatnie i cichutko kucnęliśmy dookoła stworzonka, które znaliśmy tylko z bajek i szeptaliśmy zachwyceni. Po dłuższej chwili jeż poczuł się bezpiecznie. Nasza adoracja nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Zrezygnował ze swojej asekuracyjnej pozy, znowu pokazał nam pyszczek i statecznym, powolnym krokiem oddalił się szukając bezpiecznego schronienia. A my - oszołomieni i radośni, rozszczebiotani biegliśmy przez ogród. Każdy z nas chciał pierwszy opowiedzieć pani przedszkolance o niezwykłym mieszkańcu pagórka.

Zdałam sobie sprawę, że stoję na środku chodnika w centrum miasta, a żar leje się z nieba. Poczułam się jakbym była wyrwana z magicznego snu. Tylko śmiech dzieci rozbrzmiewał nadal. Biegały niedaleko, czekając z mamą na autobus. Lizały lody i robiły mnóstwo radosnego, beztroskiego hałasu.

W tak zadziwiający sposób odnalazłam najwcześniejsze wspomnienie mojego dzieciństwa. Czasem załopoce koło mojego serca i znowu na chwile staje się czterolatką, która biegnie na spotkanie tajemniczego mieszkańca przedszkolnego ogrodu.


* opowiadanie kiedyś zamieściłam na blogu zatytułowanym " Rozmowy z muszelkami " prowadziłam go bardzo krótko. Ta wersja jest trochę zmodyfikowana.