środa, 28 maja 2014

Ciążowych historii ciąg dalszy

Nie będzie już o wizytach lekarskich. Ale nie będzie też radośnie.
To będzie wpis materialistyczny.

Najpierw jednak takie spostrzeżenie. Nie wiem dlaczego w powszechnej opinii panuje przekonanie, że ciąża trwa dziewięć miesięcy. Jednocześnie liczy się ją w tygodniach, których jest czterdzieści.
Biorąc pod uwagę, że każdy miesiąc ma średnio cztery tygodnie to daje to dziesięć miesięcy. Czasem dziewięć i pół, jeżeli niektóre miesiące są o dwa lub trzy dni dłuższe.

Przychodzi taki dzień kiedy ciężarna zauważa, że nie dopina się już w swoich ulubionych spodniach, najlepszy biustonosz ją ciśnie, bluzka jest opięta... najczęściej dzieje się tak koło 12 tygodnia ciąży. Oznacza to, że trzeba ruszyć do sklepów i skompletować nowa garderobę.
Jeżeli ktoś ma nieograniczone fundusze problemu nie ma. Natomiast jeżeli stan naszej kieszeni to przeciętna wypłata, zaczyna się robić nie wesoło.


Najpierw idziemy do sklepów w centrum handlowym. Do tak zwanych sieciówek.
Spodnie jeansowe średnio 150 zł.
Spodnie materiałowe koło 120 zł.
Spódnica w granicach 100 zł.
Bluzka od 60 do 120 zł.
Majtki około 40 zł.
Biustonosz lepszy 70 zł. albo trochę gorszy za tą samą cenę ale w dwupaku.


Wiadomo, że wszystkiego przydałoby się minimum po dwie sztuki więc zakupując jedne jeansy, jedne spodnie materiałowe, jedną spódnicę, dwie bluzki z krótkim rękawem, dwie bluzki cieplejsze, dwie pary majtek i dwa biustonosze ( dwupak ) to daje około 1.000 zł. A sweterek, a kurtka jeżeli termin porodu wypada w zimie? Kolejne 400 zł.
Kupując wersje minimalną w sieciówkach wydamy średnio 1.500 zł.

Jeżeli mamy szczęście i trafimy na wyprzedaż to możemy wydatki ograniczyć do 1.200 zł.
W szale radości spowodowanej stanem błogosławionym jesteśmy gotowe jednak wydać ta kwotę. Idziemy do przymierzalni, potem do kasy... i po drodze następuje otrzeźwienie. Chcemy wydać ponad 1.000 zł na ubrania, które będziemy nosić tylko pół roku ? Nie wiadomo czy uda nam się je odsprzedać po porodzie. Zostawiamy więc naręcze ubrań w sklepie i następnego dnia idziemy na bazar. Okazuje się, że zaoszczędzimy może 100 zł.
Nadal nie chcemy tyle wydać, więc szukamy w specjalistycznych sklepach internetowych. Ceny podobne, a nawet nieraz wyższe.
Pozostają nam komisy, których jest jak na lekarstwo i ciuchlandy, których jest mnóstwo. I tu możemy zaszaleć. Szczególnie w kwestii bluzek, sweterków, kurteczek i tak dalej. Spodnie już ciężej nabyć, a spódnic i sukienek nie ma w zasadzie. Ale jak już tyle zaoszczędziłyśmy to wracamy do sieciówki po upatrzone jeansy :)

Ja swoje ciążowe jeansy kupiłam w sklepiku z odzieżą dla ciężarnych. Były średnio wygodne, szef łączący elastyczny ściągacz na brzuszku i resztę spodni nie zawsze układał się wygodnie. A najlepsze jest to, że spodnie przetarły się w udach w sito po trzech miesiącach :)
Za to sztruksy kupione w ciuchlandzie za cenę siedmiokrotnie niższą noszę ciągle. Piorę, suszę na kaloryferze lub na balkonie, czasem żelazkiem, jak nie doschną i dalej noszę :)
Majtek znanej polskiej firmy o włosko brzmiącej nazwie  kupiłam w sumie 4 pary. Jedną już wyrzuciłam, druga też chyba nie dotrwa do porodu.

Bardzo ważny jest też biustonosz. Dobrze dopasowany, wyprofilowany, z szeroką gumką pod biustem i grubymi dobrze trzymającymi ramiączkami. W sieciówkach takich nie ma. A to od niego zależy w największym stopniu stan naszych piersi kiedy skończymy karmić. Wiem co mówię, bo po pierwszej ciąży, do dziś, moje piersi wyglądają fajnie. Choć naturalnie zmieniły kształt. Ale miałam naprawdę dobry stanik. Mam też kilka koleżanek z ogromnym biustem, jedna wykarmiła trójkę maluchów, w tym bliźniaki. Starszego syna i maluchy karmiła 7 miesięcy i ciągle jest zadowolona ze swojego wyglądu. Znajome które zaniedbały ta sprawę mają nie ładne, nieraz zniekształcone piersi.
Ale tu też się zaczynają schody.
Taki biustonosz to wydatek  min.150 zł. Jeden to mało. Bo na początku będzie przesiąkał, nawet mimo wkładek. Albo będą upały...Więc kupujemy dwa. Wydajemy 300 zł. A po dwóch, trzech miesiącach kończy nam się laktacja, albo rozmiar biustu się zmienia, bo piersi produkują odpowiednią ilość mleka a nie jak na początku zalewają nas pokarmem.Nie są tak nabrzmiałe. Więc co? Sięgamy po kolejne 300 zł.?
Choć znajoma od bliźniaków mówi że warto. Bo to i tak dużo tańsze niż chirurgiczne podciąganie biustu i zdrowsze dla naszej psychiki, kiedy ciągle lubimy nasze ciało.

Ciąża to naprawdę niezły biznes.  Na ubranie przyszłej mamy przez sześć miesięcy potrzebna jest jedna miesięczna przeciętna pensja. Wiele kobiet daje się wciągnąć w tą " zabawę ". I wydają znacznie więcej, nawet jak nie muszą, bo przecież przeczytały, usłyszały, ze muszą to mieć, ze bez tego ich ciąża  nie będzie tak szczęśliwa.

A jak mają sobie poradzić te przyszłe mamy dla których nawet wizyta w ciuchlandzie może zrujnować budżet domowy?  To już nie jest kwestia tego czy piąty rok chodzę w tych samych spodniach. Ciało się zmienia i trzeba mu innych ciuszków. Wygodnych.

Czy nie da się uszyć ciążowych kolekcji na każdą kieszeń? Dlaczego tak mało jest komisów z ubraniami dla ciężarnych? Dlaczego bielizna musi być tak droga? Dlaczego kobieta musi godzić się na deformację biustu, bo nie stać ją na dobry biustonosz a same ćwiczenia nie załatwią sprawy?
Ma zmieniony brzuszek, biodra, często rozstępy. Na to mamy mniejszy wpływ, możemy popracować najwyżej nad brzuszkiem. Ale na kształt biustu możemy zadziałać dobrze dobraną bielizną ( udowodniono, ze około 75 % kobiet nosi źle dobrane staniki i to bardzo wpływa na brzydki kształt piersi ). Każda z nas chciałaby się czuć kobieca, zadbana i w ciąży i  po porodzie i karmieniu również, nawet kiedy zdejmie wszystkie ciuszki.


Jeszcze jedna sprawa. Jeżeli nawet już wydam całą pensję na ubrania ciążowe renomowanych, polecanych firm to chciałabym aby te ubrania przetrwały te kilka miesięcy w niezmienionym stanie, Jeżeli będę o nie dbać. Bo spodnie znanej ciążowej firmy drą się po 3 miesiącach, a majtki znanej bieliźnianej firmy po dwóch miesiącach, a rajstopy po jednym noszeniu, albo nawet w trakcie zakładania. W 3 miesiące wyrzuciłam do śmieci ponad 200 zł.

Jedyna nadzieja w ciuchlandach i pomocy koleżeńskiej. Czasem uda się coś pożyczyć, odkupić, dostać od znajomych.




poniedziałek, 26 maja 2014

F... kontra NFZ

Dawno mnie nie było. Dni mieszają mi się z nocą. Czas przecieka przez palce...

Ale o tym kiedy indziej. Teraz chcę opowiedzieć ciąg dalszy zmagań z systemem ochrony zdrowia :)

Ponieważ ciężko mi było dostać się do innego lekarza w ramach NFZ, jak i odebrać wyniki badań, które nie wiedzieć czemu okazały się własnością szpitala a nie moją, postanowiłam skorzystać z lekarzy przychodni prywatnej, z którą mój pracodawca ma podpisaną umowę na świadczenie usług medycznych.
Sprawa była pilna, zapalenie nerek zaleczone, pęcherz moczowy niedoleczony i kończące się zwolnienie lekarskie. 20 tydzień ciąży, pora wstawania do pracy - 4 rano, potem pociąg, zatłoczony autobus, gdzie wejście do niego graniczy z cudem i trochę mniej zatłoczony tramwaj. W pracy 6 - 7 godzin przy komputerze, czyli 6 - 7 godzin gniecenia brzuszka i maluszka i dźwiganie kartonów z dokumentami.

Dzwonię więc do F... przedstawiam pokrótce problem i udaje się, recepcjonistka wpisuje mnie między innymi pacjentkami na już. Biegnę więc i wpadam do gabinetu jak mini tornado. Robię zamieszanie, bo ani karty ciąży nie mam, pani doktor pierwszy raz mnie widzi na oczy, mam jakieś szczątkowe badania wyrwane z kontekstu... Ale przyjmuje mnie. Jestem bardzo zadowolona, doktor bardzo kompetentna, dostaję zlecenia na badania, które będą moją własnością, propozycję leczenia pęcherza bez szkody dla maleństwa a nawet zwolnienie na miesiąc bez proszenia.

I tu cud medycyny prywatnej się kończy.
Wiele badań jest odpłatnych bo moja firma płaci tylko podstawowy abonament. Podwyższam więc abonament dopłacając różnicę na szczęście nie rujnującą kieszeni - ponad 30 zł na miesiąc.

Idę na pierwsze badania - pobranie krwi.
Żyły mam idealne do przeprowadzania na nich rozmaitych zabiegów, duże, wyraźne, tuż pod skórą. Krew ani sam proces pobierania nie robią na mnie wrażenia. Nie odczuwam nigdy większego bólu.
Pani laborantka dezynfekuje mi rękę w okolicy zgięcia łokcia, ale jakby trochę pod skosem, zakłada stazę ale jakby za lekko, nie prosi o zaciśnięcie pięści ani o " popracowanie dłonią "  i nie wiedzieć czemu zamiast korzystać z dobrze widocznych żył bez ostrzeżenia wbija mi się w cieniutką, ledwie widoczną żyłkę bliżej łokcia.
Tym razem czuje ból. Krew nie leci, bo w tak małym naczynku krwionośnym ciśnienie jest zbyt małe. I już wiem, że to co się mimo wszystko zebrało zostanie pod skórą i będę miała krwiaka. Cóż skończone liceum medyczne, praktyki na "erce " siostra i mama pielęgniarki... Nie pracuje w zawodzie, ale jestem w miarę na bieżąco.
Pielęgniarka wyjmuje igłę. Pytam dlaczego wybrała takie dziwne miejsce do pobierania krwi. Odpowiada, że woli wkłuwać się właśnie w te okolice. Zaczyna oglądać moje nadgarstki. Włosy stają mi dęba i kategorycznie oświadczam, że albo pobierze mi krew z żyły w zagłębieniu łokcia, albo wychodzę. Wbija się bez kłopotów, krew leci raźno i kolejny szok. Pielęgniarka zamiast użyć przepisowego sprzętu próżniowego lub chociaż wężyka podstawia probówkę prosto pod igłę, zdejmuje stazę, napełnia więcej jak połowę naczynka i wyciąga igłę. Pytam, dlaczego pobrała tylko krew do jednej probówki, przecież potrzebne są jej dwie. Patrzy na mnie zaskoczona i odpowiada, że ona sobie przeleje. Na co ja z niedowierzaniem w głosie, jak to? Przecież w probówce są odczynniki, których nie używa się w pozostałych badaniach a poza tym krew przelewana natychmiast krzepnie. Pielęgniarka twierdzi, że ona się na tym zna i wie co robi... A ja wiedziałam, że wyników z morfologii nie bedzie.

I nie było... Za to był duży dorodny krwiak blisko łokcia i mały siniak w miejscu drugiego pobrania.

Kiedy odbierałam wyniki, poszłam zapytać o brakującą morfologię. Panie pielęgniarki patrzą w komputerze i twierdzą, że nie była zlecana. Odpowiadam, że owszem była, że w ciąży to standardowe badanie, a na skierowaniu poniżej zaznaczonych badań doktor wpisuje ich liczbę i tam było " 5 " a ja mam wyniki czterech. Na co panie, że to nie możliwe one w komputerze mają 4. Więc ponieważ są te same panie, które były przy pobieraniu krwi, przypominam im jak wyglądał ten          " zabieg ". Pielęgniarki twierdzą, że czasem się krew przelewa, one wiedzą co robią a krwiak przecież zniknie... a poza tym jak one mają 50 pobrań w tygodniu, to nie pamiętają każdej sytuacji. Odpowiadam, że przeciętna przychodnia NFZ ma min. 50 pobrań tyle , że dziennie. Panie milkną.
Proszę o oryginał skierowania. Podobno wyjechał do archiwum. Po niecałym tygodniu?
Widząc że się mnie nie pozbędą łatwo, proponują natychmiastowe pobranie morfologii. Same wystawiają zlecenie, nie pytają co jadłam i kiedy, pobierają dość sprawnie krew i wyniki mam odebrać juz drugiego dnia rano.
Na kolejnym badaniu krwi, znowu oglądają boki moich  łokciowych okolic, ale kategorycznie mówię, że proszę o pobranie z żyły w zgięciu łokcia. Tym razem im się udaje bez komplikacji. obserwuję tez ciekawą rzecz. Oryginały skierowań jedna z pielęgniarek odrywa od zleceń komputerowych, drze i wyrzuca do śmietnika. W ten sposób dowiaduję się, jak są " archiwizowane " niektóre dokumenty w F....

USG

Przysługuje mi darmowe tradycyjne. Wiem już, że sprzęt jest wysokiej jakości. Chcemy wejść do gabinetu z Szefem, ale doktor zaprasza tylko mnie. Sprawdza, że nie będzie kompleksowej wizyty tylko samo badanie, więc zaprasza Szefa do gabinetu. Pyta czy życzymy sobie badanie ileś tam d za 200 zł. Odpowiadamy, że zobaczymy co wyjdzie w tym darmowym z pakietu. Pan doktor jest coraz mniej miły. Kompetentny, ale oschły i oszczędny w wyjaśnieniach. Na dokładniejsze pytania Szefa, dla którego to pierwsze w życiu oglądanie swojego dzieciątka i ogromne przeżycie odpowiada zdawkowo, a dopytywany o szczegóły, proponuje aby szef na medycynę się zapisał. Dostajemy komplet całkiem wyraźnych zdjęć i szczegółowy opis. A doktor sam przyznaje, że nie było sensu wydawać dodatkowo pieniędzy bo nasze dzieciątko tak się chowa, że i tak nie było by więcej widać niż na tych tradycyjnych wydrukach. Żegna nas miło.

A że nasza malutka nie lubi jeżdżenia po brzuchu tymi różnymi końcówkami, to już wiedziałam po pierwszych badaniach, ucieka wtedy jak może najdalej :)

Ile więc trzeba zapłacić, aby poczuć przewagę opieki prywatnej nad państwową?
Dlaczego prywatna duża przychodnia zatrudnia niewykwalifikowane pielęgniarki?