sobota, 28 lutego 2015

Moja pierwsza recenzja



Ze szwedzką literaturą zetknęłam się pierwszy raz jak miałam siedem lat.
„ Mio, mój Mio „ autorstwa Astrid Lindgren to pierwsza opowieść jaką przeczytałam samodzielnie. Smutna i mroczna. Do tej pory pamiętam wyjątkowy klimat tej książki.
Potem jakże różne „ Dzieci z Bullerbyn „ tej samej autorki. Byłam zafascynowana jak inne jest życie dzieci w nie tak odległym kraju, z rozbawieniem czekałam na opisy kolejnych psikusów.
Jakiś czas później w bibliotece znalazłam „ Cudowną podróż „ , jak dla mnie zbyt monotonną, szarą, przydługą dwutomową powieść  Selmy Lagerlöf.
Przez trzydzieści kolejnych lat omijałam biblioteczne półki opisane „ literatura szwedzka „.
Do dnia kiedy u mojej mamy odkryłam jedną z powieści Mankell’a i … wsiąkłam. Idąc za ciosem zapoznałam się jeszcze z twórczością Camilli Läckberg i Lizy Marklund.
Dlatego kiedy zostałam zaproszona do projektu " Czytamy literaturę skandynawską i islandzką - Wyzwanie 2015 " bardzo się ucieszyłam.

( http://rudymspojrzeniemnaswiat.blogspot.com/2014/11/czytamy-literature-skandynawska-i.html )
Tym razem również sięgnęłam po powieść kryminalną. Wybrałam autora, o którym nic nie wiedziałam. Postanowiłam zaufać  opisowi na okładce. Miałam też nadzieję, że skoro autor jest czynnym profesorem kryminologii i pracuje w komendzie głównej policji a do tego jest obyty z mediami jako prowadzący program telewizyjny „ Wanted „ to jego książka powinna być co najmniej dobra.
W ten sposób poznałam Larsa Martina Johanssona, umierającego detektywa z powieści Leifa GW Perssona  o takim właśnie tytule  „ Umierający detektyw „
Książka zaskoczyła mnie.
Po pierwsze klimatem wyłamuje się z nurtu szwedzkiej powieści kryminalnej. Nie ma w niej tej wyczuwalnej specyficznej aury, która towarzyszy większości powieści skandynawskich. Trudno mi opisać słowami o co chodzi, ale miłośnicy tej literatury będą wiedzieli o czym piszę.
Po drugie nie tak łatwo polubić głównego bohatera. Lars to legenda szwedzkiej policji. Zasłużony stróż prawa, na emeryturze. Ma za sobą wielkie osiągniecia zarówno w służbie czynnej jak i jako urzędnik. Znany jest z niesamowitej intuicji i analitycznych umiejętności, dzięki którym szybko i skutecznie rozwiązywał najbardziej zawiłe kryminalne zagadki. Jest też człowiekiem o wielkim sercu choć dość szorstko okazuje sympatię.
Jednocześnie to zgnuśniały, uparty, starszy mężczyzna z dużą nadwagą. Uwielbia jeść smacznie, dużo i niezdrowo. Za to nie znosi aktywności fizycznej.
Poznajemy go w momencie kiedy niezdrowy tryb życia Larsa doprowadza do udaru mózgu.
Podczas pobytu w szpitalu rehabilitantka przypomina mu o nierozwiązanej sprawie gwałtu i zabójstwa dziewięcioletniej dziewczynki.
Od tego momentu życie detektywa przebiega dwoma równoległymi ścieżkami. Lars próbuje odzyskać sprawność po wylewie, jednocześnie zajmuje się zbrodnią z przeszłości. Zadziwiająco szybko rozwiązuje zagadkę i odnajduje sprawcę. Sprawa się jednak komplikuje gdyż czyn wg nowego szwedzkiego prawa właśnie uległ przedawnieniu.
Do ostatnich stron autor trzyma nas w niepewności. Nie wiadomo czy sprawca poniesie zasłużoną karę. Nie wiadomo, czy umierający detektyw naprawdę chce dalej żyć, w sposób, który przyniesie mu same ograniczenia. Autor, wypowiedzi głównego bohatera puentuje jego przemyśleniami. Ma się wrażenie, że Lars co innego mówi, co innego myśli i nigdy nie wiadomo co zrobi.
Po trzecie akcja jest wartka, ale łatwo ją śledzić, nie gubimy się w gąszczu pomysłów i domysłów. Każdy bohater jest wyraziście opisany, ma swój sposób bycia, mówienia, inny temperament. Jest tam ciekawa galeria postaci.
Polubiłam szorstkiego policjanta i jego prawdziwego przyjaciela Bo a także Maxa, którego nigdy nie przyjmą do policyjnej szkoły,
Polubiłam styl pisania Leifa GW Persona a jego kolejne książki dopisałam do mojej listy „ wkrótce przeczytam „

wtorek, 17 lutego 2015

Otwartość vs zamkniętość

Wstaję rano, po cichutku.Przemykam przedpokojem do łazienki i zamykam oczy, żeby nie poraził mnie blask zapalanej lampy. Zamykam drzwi żeby nikogo nie obudzić.
W kuchni nie ma drzwi, więc wszystko robię niemal na wdechu, sama nie wiem czemu tak się spinam. Staram się zamknąć wszystkie dźwięki w jej przestrzeni.
Łapię głębszy oddech, pokój, łazienka, pokój...Ubieram się i robię makijaż. Wszyscy śpią, czuję się swobodniej, wyhamowałam poranny pęd.
                  Przyglądam mu się kiedy śpi. Lubię to robić. A jeśli się obudzi, hmmm....
Jeszcze całusy dla córek, patrzę jak śpią takie ciepłe i bezpieczne. To chwila kiedy otwieram się najbardziej. Czuję, że znów kocham je bardziej, bardziej każdego dnia...
                  Wracam do mojej pozamykanej rzeczywistości. Zapinam szczelnie kurtkę, zawiązuje mocno buty, żeby zimno nie liznęło mnie swoim jęzorem. Jestem zapięta od pięt aż po nos. Wychodzę z mieszkania, zamykam drzwi, sprawdzam. Sprawdzam też torebkę, czy wszystko zapakowałam i czy dobrze ją zasunęłam po schowaniu kluczy.
Taka zapięta i zamknięta schodzę po schodach mijając dwadzieścia pozamykanych mieszkań, pozamykanych drzwi, za którymi, być może nie mieszka otwartość.
Wychodzę z bloku, kilka minut będę na otwartej przestrzeni, potem znów się zamknę, w pociągu, w autobusie, w pracy.
W pracy zamknę się po wielokroć. Na hałas, na plotki, na ciekawskie spojrzenia i szybkie języki.
Otworzę swój umysł. To jedyna otwartość na jaką mogę tu sobie pozwolić.
Po ośmiu godzinach powtarza się rytuał z zamykaniem, zapinaniem, sprawdzaniem, tylko klucze od służbowej szafki, nie od mieszkania.
Wychodzę na powietrze, oddycham pełną piersią, łapię promienie słońca albo krople deszczu, wiatr...
Kilka chwil otwartości. Czuję się lepiej, Czuję się dobrze. Otwieram się na ludzi, na świat. I znów autobus, pociąg. Tu znów się zamykam, czytam albo usypiam. To tylko mój świat, choć ten zewnętrzny ciągle mnie poszturchuje, zakrzykuje...
Wysiadam, im bliżej domu tym więcej ciepła w sercu. Jeszcze tylko kilka ulic, kilka kroków...Otwarte drzwi do klatki. Otwarte drzwi niektórych mieszkań. Otwarte, pogodne twarze mijam na schodach. Otwarte moje drzwi. W progu dzieci i On i pies. Otwieram się cała, serce i umysł i wszystkie zmysły. Chłonę szczęście...

sobota, 7 lutego 2015

Nominacja

Było wyzwanie, teraz jest nominacja.
Nominowana zostałam do wzięcia udziału w inicjatywie Mocnej Grypy Blogerów. Hasłem przewodnim akcji jest  otwartość, a zadanie do wykonania, to opisanie z czym nam się ona kojarzy.



Do udziału w zabawie zachęciła mnie autorka bloga " Rudym spojrzeniem na świat " prywatnie moja koleżanka, ale też żona i mama na pełnym etacie oraz kobietka pełna talentów :)

Mocna Grupa blogerów liczy na wypromowanie akcji, dlatego też proszą o nominowanie kolejnych ewentualnych uczestników - blogerów, co niniejszym czynię.

zapraszam:

Ja żona - " Piszę co myślę "
Furię - " Dirty-fabulous-life"
Pani S. - " Beznadziejne przypadki Pani S. "

życzę nam dobrej zabawy

czwartek, 5 lutego 2015

Wyz(y)wanie

Od jakiegoś czasu panuje moda na wyzywanie się. Na szczęście nie na epitety, ale na zadania do wykonania.Chociaż może nie na szczęście, bo niektóre zadania są absurdalne.

Na portalu społecznościowym, tym na F :), kilka miesięcy temu ludzie stawiali innym wyzwanie dotyczące książek, które miały wpływ na nas. Trzeba było wymienić 10 tytułów bez zastanowienia. Bez zastanowienia, to chyba mógłby tylko ten co przeczytał nie więcej niż 10 książek w życiu, o ile przez ten czas nie zapomniał co czytał. Wzięłam udział w tym wyzwaniu tylko dlatego, że czytanie to moja pasja, ale jakie tytuły podać myślałam dwa dni.

I z czytaniem jest związane kolejne wyzwanie do jakiego zaprosiła mnie moja znajoma i moja znajoma blogerka w jednej osobie.  Dziękuję :)

http://rudymspojrzeniemnaswiat.blogspot.com/2014/11/czytamy-literature-skandynawska-i.html



Oczywiście, że biorę udział, tym bardziej, że literatura skandynawska poza seriami kryminałów jest w Polsce mało znana. Co niektóre osoby mogą jeszcze pamiętać" Dzieci z Bullerbyn " :)



Zapraszam kolejne czytaczki i kolejnych czytaczy. Im więcej nas będzie tym lepsza zabawa i tym więcej książek przeczytanych i wpisanych na listę do przeczytania. Myślę, że oprócz poznania literatury skandynawskiej poznamy też choć trochę Skandynawię jako region.

wtorek, 3 lutego 2015

Jak sama się zdyskwalifikowałam w konkursie u Kury

Do Kury skrobiącej pazurem trafiłam z głównej strony " Onetu " i już zostałam.
Podoba mi się jej sposób pisania, odpowiadają tematy, które porusza.
Czasem na Blogu Kurki jest refleksyjnie, bywa nawet smutno, ale najczęściej jest wesoło.
Nie wiem jaką magię roztacza Ania, ale jej blog " Kura pazurem " stał się jednocześnie klubem dyskusyjnym. Na początku pojawiło się kilku czytelników nieśmiało dopisujących swoje uwagi pod postami. Stopniowo powstała spora grupa komentatorów, sympatyków, dyskutantów.
Kiedy siadam przed monitorem i zaglądam do Kury czuję się jakbym wyskoczyła na kawę z grupą dobrych znajomych. Rozmowa jest równie ważna jak kolejne wpisy, tym bardziej, ze autorka sama bierze w niej czynny udział.
Niektórym uczestnikom tych zajmujących dyskusji udaje się spotkać w tak zwanym realu.Wtedy pojawiają się wspominki, fotorelacje, a inni troszkę zazdroszczą.

Kurka od czasu do czasu ogłasza konkurs literacki. Wtedy w jury zasiada jej Mężuś i Jajo.
Werdykty wydawane są, jak pisze Ania bo burzliwych naradach. Decydują emocje. Czasem siła uczuć wygrywa z merytoryczną wypowiedzią :) jest to bardzo miłe. Każdy ma coś ważnego do powiedzenia i każdy może to zrobić po swojemu.



Największe zaskoczenie kurkowego bloga? Nasza :) Kurka napisała zbiór opowiadań, który został wydany drukiem i znowu był dodrukowany.
W tym momencie nie wiem, czy o autorce książek można mówić Kura, czy pieszczotliwie Kurka nawet. Może nawet Ania będzie zbyt poufałe :)
Autorka książek, nie dlatego że dodruk był, tylko dlatego, że dość szybko po swoim debiucie " Żółta tabletka " pani Anna Sakowicz wydała powieść " Złodziejka marzeń ".
W naszym klubiku dyskusyjnym zawrzało od gratulacji i pochwalnych recenzji. Osobiście jeszcze nie zerknęłam do żadnej z książek Ani, ale wpisane są na liście zakupów :)

I w związku z wydaniem drugiej książki, Anna ogłosiła konkurs.
http://kuradomowa.blogujaca.pl/2014/10/03/jest-ksiazka-jest-konkurs/


W mojej głowie coś kliknęło i opowiadanie na konkurs się samo napisało. Po raz pierwszy wzięłam udział w konkursie jakby nie było, literackim. Tylko te tysiąc znaków... Ile to jest tekstu?
Pisałam i w trakcie wyrzucałam minimum połowę tego co jeszcze chciałam dopisać.
Napisałam odetchnęłam, zerknęłam i pomyślałam, nie jest tak źle, nie wygląda na za długi :)
Kliknęłam wyślij....
Poszło....
Raz kozie śmierć...

Po kilku dniach są wyniki :)
http://kuradomowa.blogujaca.pl/2014/10/12/wyniki-konkursu/

Mnie najbardziej spodobał się tekst Doroty P. Chwycił mnie za serce. Tak łatwo odebrać komuś marzenia.

Pewnie, że miło by było wygrać, bo chyba każdy kto zdecydował się coś skrobnąć do Kurki, trochę liczył na to. Ale dla mnie ważny był fakt, że pierwszy raz zdecydowałam się pokazać moje skrobanie komuś innemu niż ja sama. Tym bardziej, że temat od razu zaiskrzył.

Stremowana poprosiłam Anię o prywatną opinię na temat mojej pracy konkursowej. Bardzo się ucieszyłam, że była pozytywna. Anna zachęciła mnie do rozbudowania fabuły, uważa że mogłoby wyjść z tego całkiem fajne opowiadanie. W założeniu nie powinno to być trudne, musiałabym dopisać głównie to, co wcześniej ograniczając tekst do tysiąca znaków, wyrzuciłam.
No właśnie... tysiąc znaków. Nawet gdybym napisała najlepszą pracę i tak nie mogłabym wygrać bo mój tekst zawierał bagatela ponad CZTERYTYSIACEZNAKÓW :)

Należą się podziękowania Ani, że biorąc do ręki tekst i obrzucając go wprawnym okiem, zechciała go przeczytać mimo, ze objętościowo był cztery razy dłuższy niż pozostałe. Dziękuje tez za recenzję i zachętę do dalszego skrobania.


Na razie na pamiątkę zamieszczam tu mój tekst. Kto wie, może uda mi się zrealizować propozycję Anny?


Tekst na konkurs „Czy i jak można ukraść marzenia?”
              
                         Choć rodzice wychowywali ją rozsądnie i rygorystycznie, miała prawie wszystko. Na podarunki, których chęć posiadania wynikała jedynie z kaprysu lub mody musiała poczekać trzydzieści dni. Był to czas, aby mogła przekonać się, czy nadal pragnie jakiegoś przedmiotu lub czy moda na niego już nie przeminęła. Taką zasadę stosowali rodzice do każdego z czwórki swoich dzieci.
                        Była ładna. Uwagę zwracały jej intensywnie niebieskie oczy kontrastujące z ciemnymi włosami i z zawsze lekko opaloną cerą. Nie miała figury modelki, ale jej ciało było ukształtowane proporcjonalnie. Kiedy się uśmiechała stawała się piękna. Jej oczy jaśniały wtedy wewnętrznym blaskiem. Nie była zarozumiała,nie obnosiła się ze swoją zamożnością ale też nie miała  w zwyczaju spoufalania się.
Te cechy sprawiały,że odnoszoną się do niej z sympatią. Miała grono dobrych znajomych Zapraszano ją na większość organizowanych przyjęć, potańcówek, koncertów....
Mijał dzień za dniem. Anna bawiła się, uczyła, działała jako wolontariusz, czasem pomagała ojcu w prowadzeniu  firmy.
Dwudzieste piąte urodziny to był dla niej dzień szczególny. Zgodnie z rodzinną tradycją, po przyjęciu urodzinowym musiała wyprowadzić się z domu i rozpocząć samodzielne życie. Luksusowy loft był prezentem od rodziców z okazji tego wyjątkowego jubileuszu.
                        Anna zamieszkała sama, ukończyła prestiżowe studia, rozpoczęła pracę w renomowanej firmie.Pół roku później, zdała sobie sprawę, że nie ma marzeń. To co potrzebne jej było w codziennym życiu, od zawsze miała niemal na wyciągniecie ręki. Zwiedziła wiele przecudnych zakątków na całym świecie. Nie pragnęła być gwiazdą, celebrytką ani utytułowanym sportowcem czy naukowcem. Jej życie było pełne i puste jednocześnie. Wszyscy znani jej ludzie mieli jakieś cele, pragnienia.Poczuła, że wpadła w sidła, które zaciskają się coraz mocniej, pozostawiając coraz mniej wolnej przestrzeni nawet do oddychania. Żyła, ale po co?
                        Wtedy postanowiła, że zostanie złodziejką marzeń. Musiała mieć jakiś cel w życiu. Zaczęła obserwować czego pragną ludzie z osiedla, z pracy z siłowni...
Najpierw ukradła marzenie o posiadaniu roweru. Co dzień przed witryną sklepu rowerowego spotykała chłopca, który z zachwytem obserwował przez szybę wymarzony jednoślad. Od roku zbierał na niego pieniądze. Pewnego dnia Anna kupiła ten rower. Patrząc chłopcu w oczy odjechała na jego wymarzonym Mongoosem. Przez chwile poczuła jak jego marzenie się spełnia dla niej, serce zabiło jej szybciej na kilka chwil. Po godzinie czuła się równie niespełniona jak wcześniej. Nigdy więcej nie spotkała tego chłopca.
Kolejną ofiarą była koleżanka z pracy. Dziewczyna marzyła o rejsie dookoła świata. Była realistką, żeby spełnić swoje marzenie  musiałaby dostać ogromny spadek, a na to szans również nie było. Ze zdumieniem i żalem patrzyła na Annę, która przyszła do biura pożegnać się przed wypłynięciem w rejs dookoła świata. Anna wymachiwała biletami na statek a dziewczyna stawała się coraz smutniejsza. Jej łzy były nagrodą dla Anny za odebrane marzenie .Przez kilka dni zanim nie wsiadła na luksusowy jacht czuła, że ma cel, marzenie, potem poczucie niespełnienia wróciło. Nigdy też nie spotkała tamtej dziewczyny.
Na swojej dawnej uczelni pojawiła się z okazji jubileuszu istnienia tej instytucji. Kilka dni później pracowała na niej w charakterze wykładowcy dla niższych roczników. W popularnym tygodniku przeczytała, że stanowisko o które zabiegał ogólnie lubiany i podziwiany i samotny doktor zdobyła młoda, niedoświadczona kobieta. Doktor zrezygnował z pracy na uczelni i wkrótce zamieszkał w domu spokojnej starości. Po roku był zniedołężniałym dziadziuniem a Anna już od kilku miesięcy nie pojawiała się na uczelni.
Kolejne złodziejskie akty cieszyły ją raz krócej , raz dłużej. Ale zawsze okazywało się, że spełniony cel pogłębiał pustkę w jej duszy a Anna znowu zostawała z niczym.
Kiedy ukradła siostrze marzenia o życiu z ukochanym nie spodziewała się, że już do końca życia będzie miała prawdziwe marzenie. Że wreszcie w jej życiu pojawi się cel.
Ślub z narzeczonym siostry był zjawiskowy, wesele nadzwyczajne. Pan młody zapomniał już o poprzedniej wybrance, a zresztą kto by miał czas pamiętać o zrozpaczonej dziewczynie, która wybrała życie z daleka od cywilizacji, na jakiś dalekich misjach i od miesięcy nikt od niej nie miał już wiadomości.
                        Niby wszystko szło jak dawniej. marzenie zostało ukradzione, spełnione. Okazało się, że wybór takiego męża to był strzał w dziesiątkę. Anna go pokochała i rozkochała w sobie. Powinna czuć pustkę, przecież znowu czekają ją jałowe dni bez marzeń, ale tak się nie stało. Po raz pierwszy w sercu Anny narodziło się marzenie, jej własne marzenie. Pragnęła urodzić dziecko. Nie wiedziała, że będzie to marzenie pielęgnować wiele lat, aż minie czas, kiedy mogłaby zostać matką. Nie zostanie matką, ale przecież ma marzenie, czyż nie o to chodziło?

poniedziałek, 2 lutego 2015

Fundacja " Chustka "

To kolejny seryjny wpis " na temat " i jego ostatnia odsłona. Chyba

Chustka zmieniła moje życie. Dlatego kiedy powstała fundacja o tej nazwie, zajmująca się walką z bólem w chorobach przewlekłych i nieuleczalnych zgłosiłam się jako wolontariusz.

Dopiero potem dowiedziałam się o kryminalnej przeszłości i przyszłości Piotra Sałygi, jej założyciela. Nie popełnił On przestępstw gospodarczych, nie sprzeniewierzył środków fundacji, nie zaniedbał pamięci swojej żony,  a jednak niesmak pozostał.

Fundacja nigdy nie odniosła się do tego oficjalnie, być może dobrze, zmienił się prezes, fundacja działa. W innym wypadku nagonka mediów mogłaby doprowadzić do zamknięcia " Chustki "
A może nie dobrze, bo może plotce trzeba urwać łeb od razu i pokazać fakty i w taką działalność wchodzić z czystym kontem ?

Jako wolontariusz zamierzałam dołączyć się do akcji tworzenia mapy ośrodków wspierających chorych z bólem. Trzeba było między innymi rozmawiać z pracownikami przychodni zdrowia, poradni, szpitali jak w ich placówce jest zorganizowana opieka dla chorych z bólem, czy w ogóle jest.

Wyszłam z założenia, że potrzebuje identyfikatora i pisma uprawniającego mnie do działania w imieniu fundacji. Wystosowałam do fundacji taka prośbę, sugerując, że mogę opłacić koszty powstania tych rzeczy.
Nigdy nie otrzymałam ani identyfikatora ani pisma.
Jak miałam działać, wchodzić i powiedzieć: " Dzień dobry, jestem z fundacji " Chustka ", uwierzcie mi na słowo i pokażcie jak opiekujecie się pacjentami z bólem? " Nie wiem jak robili inni...

Nie chciałam działać incognito. Nie chciałam się narażać na podejrzenia o niezgodne z prawem zamiary. Nie chciałam pracować na zły wizerunek fundacji ani tej ani jakiejkolwiek innej. Bo w tej branży zaufanie to podstawa, nadszarpnięte oznacza mniej pomocy.

Chciałam wchodzić wszędzie gdzie potrzebowałam - oficjalnie, mówić nazywam się.... proszę tu jest moje upoważnienie i identyfikator. To miało świadczyć o wiarygodności mojej, o wiarygodności fundacji i wiarygodności wszystkich fundacji, które działają uczciwie.

jestem w zawieszeniu





Chustka - kiedy opadły emocje

Tak trudno napisać o swoich wątpliwościach.
Nie chcę podeptać pamięci o osobie, której nie znałam, a która mimo to odmieniła moje życie.
Kończąc poprzedni wpis i zaczynając ten, wróciłam do bloga Chustki.
Być może jako przestrogę natknęłam się na ten fragment wpisu męża Joanny, na jej blogu, dodany po pogrzebie Joanny?

" Kimkolwiek była dla Ciebie, czymkolwiek są dla Ciebie Jej słowa - pamiętaj, że ona wyrażała się dobrze o ludziach. Uszanuj to."

Czy uda mi się podzielić wątpliwościami, zachowując szacunek do osoby, która nie może już nic powiedzieć ?

Zawsze uważałam, że osoby ciężko chore, potrzebujące wsparcia finansowego, rzeczowego, docierają do granic swoich możliwości finansowych. Albo nawet mocno je nadszarpnęły. Oczyma wyobraźni widziałam, je jak walczą o każdy grosz, podejmując trudne decyzje, czy kupić lepsze jedzenie czy kolejną dawkę leku, a może pełne obaw czy w ogóle starczy na jedzenie. Byłam pewna, że w takich sytuacjach człowiek dotyka ubóstwa, że wyprzedaje wszystko co wartościowe.
Tymczasem na blogu Chustki co jakiś czas relacja z wyjścia na sushi, wycieczki, wakacji.
Oczywiście fantastyczne jest to, że kiedy Joanna miała siły, kiedy dobrze się czuła nie zamykała się w domu. Miała cudowne wakacje z synem i niemężem. Zobaczyła kilka pięknych miejsc. Jadła to co mogła jeść a jednocześnie coś co uwielbiała.
Ale była też pod opieką fundacji i co jakiś czas apelowała o wpłaty na leczenie jej i innych podopiecznych.

Dopiero blog Joanny uświadomił mi, a może inaczej... wzbudził moje wątpliwości...
Może fundacja leczy a to jaki jaki standard życia ma pacjent, ma niewiele do rzeczy? Może jeżeli nie przekroczy się jakiegoś progu " bogactwa " można jechać na wakacje i iść na obiad do restauracji a fundacja i tak zasponsoruje leki? Czy mniej pieniędzy dostanie ten lepiej uposażony? Czy jak różne osoby przyjmują te same lekarstwa to otrzymają pełen zwrot kosztów leczenia? Ten uboższy ma z fundacji tyle samo co ten, co w życiu finansowo sobie radzi?

             Ostatnie tygodnie, dni, były dla Joanny czasem nieopisanego cierpienia, Wydawało się, że jest dobrze zabezpieczona na wypadek bólu. Z różnych przyczyn nie zawsze tak było.
Joanna planowała założenie fundacji zajmującej się leczeniem bólu w chorobach przewlekłych i nieuleczalnych. Wstępnie opracowała statut. Fundacja miała zacząć działać kiedy Joanna pokona raka. Pierwsze spotkanie Akcji Chustka odbyło się dwa tygodnie po Jej śmierci. Z inicjatywy Piotra,  jej już męża.
On też, na blogu Chustki zamieszczał kolejne wpisy o działalności nowo powołanej fundacji. Był jej formalnym założycielem i prezesem.
A potem na blogu Piotra pojawiła się informacja, że... idzie do więzienia.
Na blogach osób sympatyzujących z Joanną zawrzało. Pojawiły się spekulacje.
A we mnie wiele wątpliwości.

Podobno

Podobno Joanna poznała Piotra na portalu randkowym.
Podobno wiedziała, że jest na bakier z prawem, że jest to człowiek z wyrokiem za poważne przestępstwo. Podobno go broniła, szukała pomocy prawnej.
Podobno nie wierzyła w jego winę.
Piotr po ślubie przyjął jej nazwisko, podobno było mu tak łatwiej żyć.

Mimo wszystko wprowadziła go do domu, gdzie mieszkał jej mały syn. .
Na czas choroby Joanny, Piotr dostał decyzję o odroczeniu wyroku.
Z bloga znamy Piotra idealnego. Dobrego, kochającego, inteligentnego, pracowitego, pełnego empatii i prawdziwej miłości.
Ani słowa o jego drugim obliczu.
Ile takich tajemnic Joanna zastawiła tylko dla siebie? Dlaczego nigdy o tym nie wspomniała? Musiała zdawać sobie sprawę, że brudy wcześniej czy później wypłyną i że bardziej wszystko zaśmiecą.
Jaka była Joanna? Jasne, że nie idealna, bo takich ludzi nie ma, ale jaka? Jaki jest Piotr?
Czy gdybym ją znała jako żonę człowieka z więzienną przyszłością coś by to zmieniło?