wtorek, 6 września 2016

Kiedy zamiast na usg muszę iść do galerii...


Zamiast na usg, wylądowałam w galerii, niestety tylko handlowej. Podobno najbardziej ekskluzywnej w stolicy. Nie wiem czy to pocieszające.
Może nazwa galeria dla centrum handlowego nie jest taka bezsensowna? W końcu obejrzałam wiele pięknych rzeczy, które spokojnie mogłyby być eksponatami w galerii sztuki. Znacznie więcej było takich co piękne tylko udawały, szczególnie z daleka. No, ale przecież na wystawie też nie same arcydzieła można zobaczyć.
Utknęłam tu na trzy godziny. Recepcjonistka centrum tym razem medycznego, na skierowaniu zapisała mi niewłaściwą porę badania.
Na początku byłam zdegustowana. Po pierwsze zwolniłam się z pracy, aby zdążyć na wcześniejszą godzinę. Po drugie co można robić trzy godziny w centrum handlowym, gdzie większość rzeczy kosztuje najmniej tyle co ¼ mojej pensji. Po trzecie, nie lubię tak bez celu chodzić po sklepach.
Po czwarte… po raz pierwszy od dawna miałam czas tylko dla siebie. Mogłam wejść do każdego sklepu, obejrzeć wszystko na czym miałam ochotę zawiesić wzrok. Nie musiałam brać pod uwagę nikogo ani niczego poza czasem.
Nie było sensu, aby zwiedzała ekskluzywne sklepy. Wybrałam te praktyczne i lubiane przeze mnie. 
Najpierw do Tchibo. Chciałam zakupić naszej dwulatce przyklejaną na ścianę, tablicę magnetyczno – kredową. Widziałam taką w ich ofercie. Okazało się, że jest dostępna tylko w sprzedaży internetowej. Potem zajrzałam do popularnej drogerii. Od kilku tygodni planowałam zakup nowych cieni do oczu. Niestety żadne nie przypadły mi do gustu, ale za to korzystnie promowały się kosmetyki „Le Petit Marseillais „. Nie zaszalałam za bardzo w ilości, bo niedawno kupiłam kilka mydeł tej firmy. Mają całkiem fajne składy i delikatne zapachy i oszalałam właśnie na punkcie jednego z zapachów. To mieszanka masła shea, olejku araganowego i brązowego cukru. Bardzo rzadko zdarza się aby uwiodła mnie woń jakiegokolwiek kosmetyku. Zazwyczaj są one dla mnie nie do zniesienia. Kupiłam tylko jeden na próbę. Nie raz zdarzało się, że pierwsze wrażenie zapachowe było mylące.
Kilkanaście metrów dalej, był sklep konkurencji. Nie wiem dlaczego dopiero  mijając go przypomniałam sobie, że powinnam kupić żel do mycia twarzy. Przecież chwilę temu byłam w drogerii… Przy półce z tymi specyfikami spędziłam dużo czasu. Lubię zmiany, firmy często proponują nowości, a zanim wybiorę kosmetyk muszę zapoznać się ze składem. Wybrałam i ruszyłam do kasy, a po drodze zaatakowały mnie wyprzedaże. Kusiły cyferkami , kolorami, wzorami. W efekcie w koszyku do  żelu dołączyła piżamka dla Tosi za !!!!! 15 złotych, czapeczka z myszką w czerwonych szorcikach, za niecałe 10 zł i w podobnej cenie książeczka o przygodach małego królika. Wszystkie rzeczy świetnej jakości. Z lekko już wypchanym plecakiem ruszyłam na dalszy rekonesans.
Nie odpuściłam wizyty w „ Home & You „. To dziwny sklep. Połączenie tandety i bylejakości z doskonałym wykonaniem. Jestem zakochana w ich pościeli. Ciekawe wzornictwo, krótkie serie, doskonałe tkaniny. Wydają się niezniszczalne, odpowiednio prane i suszone nie wymagają nawet prasowania. Zakupione w tym sklepie koce, służą nam jako narzuty już ponad pięć lat, pierzemy je minimum raz w miesiącu. Myślę, że prędzej nam się znudzą zanim zużyją.
Wypatrzyłam dla Tosi ręcznik kąpielowy oczywiście z myszką Mickey ☺. Wielki i mięsisty , mam nadzieję, że będzie równie doskonały jak inne tekstylia tej marki.
W ręcznik owinęłam dwa kubki. Dokładnie takie jakich potrzebowałam. Pojemne, wykonane z grubej kamionki, ozdobione sylwetkami afrykańskich zwierząt. Żałuję, że były tylko dwa wzory: z zebrą i żyrafą. Kubeczki były w promocyjnych cenach i chętnie kupiłabym jeszcze dwa inne na przykład ze słoniem i z lwem.
Tak obkupiona znalazłam ławkę, aby rozsądnie zapakować zakupy.
Pomyślałam, że wydałam sporo pieniędzy na rzeczy potrzebne aczkolwiek nie niezbędne. Tym bardziej, że w naszym domowym budżecie od czasu do czasu widać dno. Z drugiej strony kupienie tych rzeczy sprawiło mi wiele radości, a ręcznik i dziecięce drobiazgi to zaległy prezent dla Tosi na drugie urodziny.
Spojrzałam na zegarek. Minęło dopiero półtorej godziny. Postanowiłam coś przekąsić. Zanim dojadę do domu będzie późny wieczór. Miałam ochotę na sushi, ale tańsza lunchowa pora już się skończyła. Unikam fast foodów, pseudo chińszczyzny. Na ryby i kebaba nie miałam ochoty. Ani na ciepłe kanapki. Oferta kurczyła się drastycznie, mimo, że część restauracyjna zajmuje pół imponującego piętra. W oko wpadł mi szyld „ Life motive „. Na tablicy reklamującej rozmaite smakołyki przeczytałam : „ Jesteśmy zdrowo zakręceni na punkcie świadomego jedzenia, ochrony środowiska, praw ludzi i zwierząt. Wiemy, jak to, co jemy wpływa na nasze zdrowie. „
Doskonała zachęta, ceny przystępne, dużo nowości do spróbowania. Zamówiłam zestaw „ mango i warzywa „ podany na kaszy  quinoa.  Na przygotowanie posiłku czekałam około 15 minut, ale warto było. Pyszne, pożywne, sycące a nie czułam się ociężała. Ostatnie czterdzieści minut postanowiłam przeznaczyć na kawę. Ominęłam wszystkie popularne kawowe sieciówki i usiadłam przy stolikach firmowanych nazwiskiem Grycana. Z doświadczenia wiem, że kawa tam jest smaczniejsza niż w popularnych koncernach kawowych i tańsza. Ciastka smaczne i cenowo konkurencyjne.
Cappuccino po doskonałym obiedzie smakowało cudownie. Niestety moje kubki smakowe jęknęły po spotkaniu z eklerką. Wybrałam to ciastko z zastępstwie mojego ulubionego pistacjowego. Ale bardzo się rozczarowałam. Spód lekko już wysuszony, bita śmietana jeszcze zjadliwa, ale już na pograniczu świeżości. Zjadłam, bez obrzydzenia ale i bez radości.
Może powinnam je zareklamować ? Czasem w takich sytuacjach brakuje mi asertywności. Nie było nieświeże, ale nie spełniało moich oczekiwań, bo nie było też idealnie świeże, ech…
Siedzę sobie i piszę, popijam cappuccino. Spoglądam na zegarek i okazuje się że 3 godziny zaraz miną. Podobno co się odwlecze to nie uciecze. Mam nadzieję, że zdążę na badanie…

ps. Zdążyłam na styk i nawet się nie zasapałam ☺
Bark obolały od trzech tygodni zapalił się, nabrał wody i próbuje zostać zwyrodnialcem.
Czekam na wizytę u lekarza, mam już komplet badań, a na razie doktor wykonujący badanie zaleca stałe przyjmowanie leków przeciwzapalnych ( na razie łykałam jak mnie bardzo bolało, a jak przechodziło to nie ). Proponuje też kilka zabiegów fizykoterapii, ale to już lekarz kierujący na badania zaleci. I zwolnienie, hmmmm, pomyślę o tym jutro…
ps. bis ☺ wpis przepisany z mało czytelnych zapisków na gorąco i uzupełniony po powrocie do domu. Przepisany w dniu następnym w pracy, w kolejnym dniu zredagowany również w pracy.
Dotyczy workowego sierpniowego dwudziestego trzeciego popołudnia .