poniedziałek, 30 stycznia 2017

Łatwo powiedzieć...

Zawsze wydawałam się sobie tolerancyjna. Wszystko było takie proste. Geje, lesbijki, wolna miłość, związki partnerskie. Co mi przeszkadza, to po prostu dzieje się, ale mnie nie dotyczy, nie dotyka, nie doświadcza. Jest gdzieś obok... Gdzieś, ktoś, jakoś....

Kiedy zorientowałam się, że dla mojej starszej córki mężczyzna może być co najwyżej obiektem wizualnym? Nie wiem. Chyba kiedy była w ostatniej klasie gimnazjum. Próbowała umawiać się z chłopakami, chciała im się podobać. Nie trafiła na takiego, co mógłby być dla niej księciem z bajki, czy choćby Alladynem. Nawet bała się szukać takiego. Chyba nie wierzyła, że zasługuje na kogoś bardzo wyjątkowego, raczej rozglądała się takimi chłopcami których łatwo sobą zainteresować, bo tak jak ona są zakompleksieni, pogubieni.
Umówiła się na kilka randek. Pisała smsy, irytowała się, kiedy zbyt długo czekała na odpowiedź, czekała na kilka minut na skypie, czy na FB. Jak typowa nastolatka. Jednak nigdy nie widziałam w niej tego czegoś,co sprawiało, że wyglądała na zakochaną. Dopiero kiedy poznała Julkę...
Chociaż najpierw była pierwsza Julka. Chodziły do równorzędnych klas w gimnazjum. Obie outsiderki, obie zawsze trochę z boku, niby lubiane, ale jednak gdzieś tam pomijane. Obie nie akceptowane przez jedną z nauczycielek, obie jej nie znosiły. To wszystko stało się zaczątkiem ich przyjaźni.
W pewnym momencie zwróciłam uwagę, że Agnieszka przy Julce promienieje, oczekuje każdego spotkania, telefonu. Miałam wrażenie, że się zauroczyła. Tłumaczyłam sobie, że to taki etap, ja też przecież miałam kobiece fascynacje, przyjaźnie tak bliskie, że czasem nie wiedziałam czy jeszcze tylko lubię, czy już kocham.
No więc tłumaczyłam sobie, że to minie, że tak bywa i już. Zmartwiłam się kiedy między dziewczynami coś się nagle popsuło. Coraz częściej się kłóciły. Główną przyczyną było to, że wybrały inny styl życia, dorastania. Ale teraz myślę, że Julka się zorientowała, że podoba się Agnieszce i spanikowała. Nie chciała takiego układu, nie wiedziała jak z tego wybrnąć, poczuła się zagrożona... to są moje domysły. Ale kiedy wspominam tamte chwile, ostatnie ich dni w gimnazjum, tak to widzę.
Już wtedy przeczuwałam, że Agnieszka woli kobiety. Nie myślałam o tym tak otwarcie, ta myśl była jakby raczej w mojej podświadomości.
Potem natknęłam się na zapiski Agnieszki, pozostawiła je na biurku. Zaciekawiło mnie, że pisze, bo ani pisać, ani czytać nie lubi. Po chwili zorientowałam się, że to chyba fragment pamiętnika, czy jakiegoś osobistego notesu. W oko jednak wpadły mi już słowa, w których Agnieszka napisała, że jest lesbijką, że boi się mojej reakcji, reakcji innych bliskich.
Czy to był szok? I tak i nie... Tak bo wreszcie w pewien sposób dostałam potwierdzenie i nie bo przecież spodziewałam się tego.
Jakiś czas później Agnieszka sama nam powiedziała. Nam czy mnie ? Może mnie ? Nie pamiętam. Czy to miało już związek z drugą Julką, czy jeszcze nie? Też nie pamiętam. Chociaż raczej tak. Rozmowa była długa i bolesna. Pomyślałam wtedy " jeszcze i to "...
Agnieszka miała dziewczynę, była zakochana, szczęśliwa. Miała odwagę przyjść i powiedzieć o tym. Na pytanie, czy jest pewna swojej orientacji, odpowiedziała, że nie wie. Że jest szansa, że kiedyś zakocha się w chłopaku, bo ludzie zakochują się w ludziach, a nie w płci, ale że preferuje dziewczyny. I że teraz ma Julkę, to jak może myśleć o kimś innym...
Nie wiele mogłam powiedzieć. Rozumiem, toleruję, nie akceptuję... i jeszcze ile taka decyzja niesie ze sobą komplikacji w codziennym życiu, rodzinnym, zawodowym...że porywa się z motyką na słońce, że będzie jej i nam ciężko.
Okazało się, że znacznie trudniej być tolerancyjnym, kiedy coś dotyczy nas, bardzo blisko, osobiście, prywatnie, jeszcze ciężej kiedy dotyczy dzieci, które kochamy najbardziej na świecie.

Nie umiałam się cieszyć szczęściem własnego dziecka, a przecież była zakochana, pierwszy raz, tak prawdziwie, na poważnie...Inaczej wyobrażałam sobie ten czas, te dni kiedy będę jej towarzyszyć, choćby z boku,  w odkrywaniu pierwszych motylków. Te roziskrzone oczy, rumieńce, szczęście, które ją opromieniało.Jakby ktoś owinął ją w poświatę. A ja nie umiałam się cieszyć.Nie umiałam się cieszyć szczęściem własnego dziecka, to straszne...Nie musiałam się martwić o wiele rzeczy o jakie bym się martwiła, gdyby Agnieszka wybrała chłopca, ale martwiłam się o tyle innych.

A teraz cierpię razem z nią i co zadziwiające cierpienie zawsze smakuje tak samo. Nie ma znaczenia czy porzucił ją chłopak, czy dziewczyna. Ma znaczenie, że moje dziecko czuje się skrzywdzone, że cierpi. Że utraciło pierwszą miłość i zaufanie. Że zostało odarte ze złudzeń. Że zrozumiało że nie ma na zawsze, nigdy...
Płaczę, bo ona płacze, pęka mi serce, bo i jej pękło. I nie ma znaczenia kogo kochała...