poniedziałek, 15 stycznia 2018

Wszystko się pomieszało i wiem jak to się stało...

Zaczęło się cztery lata temu. Byłam w ciąży, Artur wyjechał w delegację. Nie pierwszy raz, a ja powoli oswajałam te jego wyjazdy i samotność, która doskwierała najbardziej od wieczora do świtu.
Na noc nie rozkładałam całego narożnika. Kładłam pościel na złożonym, a że jest dość szeroki było mi wygodnie. Zanim się ułożyłam tak, żebyśmy obie z Tosią czuły się komfortowo, oczywiście brałam długą kąpiel, zjadałam smakowitą kolację i zaopatrzona w smakołyki do podgryzania, herbatę oraz książkę, wsuwałam się pod kołdrę.
To był też czas na kilkanaście minut rozmowy z Arturem i słodkie albo gorące smsy. Brałam książkę do ręki i koło 22.00 czułam, że mogłabym już usnąć. Tylko, że bardzo się przed tym broniłam. Do niedawna nie do pomyślenia było, żebym mogła tak po prostu usnąć bez niego. Męczyłam się całymi godzinami zanim litościwy sen przynosił ukojenie i za krótki odpoczynek. Nie wiem, dlaczego ale teraz, kiedy mogłam, starałam się nie usnąć. Pielęgnowałam tęsknotę? Bałam się, że jeśli usnę spokojnie to będzie oznaczało, że mogę spokojnie funkcjonować bez Artura? Nie wiem, ale zmuszałam się, żeby przeczytać jeszcze kilka kartek i jeszcze kilka…
Powoli sen odchodził. Zmęczona odkładałam książkę i próbowałam układałam się do snu. Mijała północ. Od czasu do czasu wracały do mnie wszystkie przeczytane i wyobrażone koszmary. Godzina duchów. Owijałam się szczelnie kołdrą i pilnowałam, aby żaden fragment mojego ciała nie wysunął się spod niej, lub co najgorsze, poza krawędź łóżka.  Jakby ten obszyty materiałem poliestrowy wypełniacz był wstanie zatrzymać wszystkie nocne strachy, zmory, jakby mógł utulić roztrzęsioną wyobraźnię.  W końcu sen przychodził i trzymał mnie w swoich objęciach przez kolejne osiem, dziewięć godzin. Nieprzytomna żegnałam Agnieszkę wychodzącą do szkoły. Jadłam śniadanie, szłam za zakupy czy coś robiłam w domu. Potem fundowałam sobie i malutkiej drzemkę w ciągu dnia. Miałam świadomość, że ona pod moim sercem najlepiej odpoczywa, kiedy ja jestem zrelaksowana i wyspana. Wstawałam, kiedy Agnieszka wracała do domu.
Wieczorem zabawa zaczynała się od nowa.
Kiedy Artur wrócił do Polski, do domu i wszystko zaczęło się normować, okazało się, że Tosia ma inne plany? Zazwyczaj było jej wygodnie w innej pozycji niż mnie. Nie mogłam spać na wznak, na brzuchu też nie. Na lewym boku było mi równie niewygodnie jak na prawym. Bolały mnie kości biodrowe. Tosia chyba przyzwyczaiła się do poprzedniego trybu dnia, bo najwygodniej nam było jak spałyśmy w dzień.
Po porodzie Tosia przesypiała całe noce, a ja miałam czuwać i karmić ją, co dwie godziny, bo bardzo powoli przybierała na wadze. Po kilkunastu dniach ledwo mnie budził budzik, a ona nie zamierzała nawet otworzyć ust, bo ssanie piersi to bardzo ciężka praca. Siadałam, zatem w łazience, żeby nikogo nie obudzić i ściągałam mleko laktatorem. Niemal bez wysiłkowe wypicie go z butelki Tosia była w stanie zaakceptować. Co nie dospałam w nocy, znowu próbowałam nadrobić w dzień, a i Tosia chętniej i dłużej spała, kiedy byłam obok i nawet przekonała się do wspomagania się piersią, kiedy głód kłócił się ze snem. Po pół roku zaczęło mi brakować rozmów z ludźmi z zewnątrz, spoza tematu dzieci, pieluch, zupek…
Zapisałam się do grupy dyskusyjnej na Facebooku i odżyłam. Mogłam rozmawiać na każdy dowolnie wymyślony temat. Czytałam o najnowszych odkryciach, rozmawiałam na tematy związane z religią, psychologią, polityką… Rozmawiałam w nocy, kiedy wszyscy spali, wtedy miałam spokojny umysł, mogłam poskładać myśli w słowa, bez rozpraszania się, co chwilę. Musiałam tylko na czas zapewnić dostawę mleka i pamiętać, aby wyspać się na tyle, żebym w dzień mogła normalnie funkcjonować, do czasu wspólnej z Tosią drzemki.
Kiedy Tosia skończyła półtora roku, wróciłam do pracy. Pobudka jak kiedyś o czwartej rano. W pracy osiem godzin, o czternastej ruszałam w drogę powrotną do domu. Do żłobka biegłam jak na skrzydłach, po drodze zaliczając spacer z naszym psem.
Potem spacer z Tosią, zakupy. W nie deszczowe dni plac zabaw. Wracałyśmy do domu po siedemnastej. Zimą trochę wcześniej.  Potem obiad, zabawa, wieczór nadchodził zawsze za szybko.
Artur wracał z pracy, kładł Tosię do snu, a ja się miotałam między kuchnią, praniem, prasowaniem a komputerem. Nie było mowy o angażowaniu Artura w cokolwiek, bo to on rano zostawał z Tosią, szykował ja do żłobka, zaprowadzał, przebijał się w korkach do pracy a potem wpadał w taki kołowrót obowiązków służbowych, presji, odpowiedzialności, zadań niemal niemożliwych do wykonania, które zawsze wieńczył sukces jednostki, zespołu… Kiedy wracał do domu był późny wieczór. Rytuał usypiania Tosi zazwyczaj oznaczał, że i on uśnie. Miał za sobą kolejny zwariowany dzień a przed sobą kolejny i kolejny. Ja w pracy z powodu reorganizacji nudziłam się nieraz całe dni. Dlatego to przejęłam wszystkie domowe sprawy. Ja mogłam być niewyspana, on nie mógł sobie na to pozwolić. Mijała północ, pierwsza w nocy, druga…Kładłam się spać ze świadomością, że przede mną dwie godziny snu. Pól godziny w samochodzie, w drodze do pracy. Nerwowa drzemka w pracy. Dzięki tym okruchom snu udawało mi się dotrwać znowu do chwili, która była bliżej świtu niż nocy.
Sobota i niedziela to luksus spania do dziewiątej. Artur wychodzi z psem, ubiera i karmi Tosię, ja wstaję, kiedy nadchodzi czas na wspólne śniadanie.
Mijają kolejne dni a nic się nie zmieniło, plączę się po nocy. Czytam, gram, gotuję, piorę, czasem prasuję. Patrzę jak zegar odmierza kolejne minuty, kwadranse, godziny.
Cieszę się czasem dla siebie, wkurzam się ilością pracy do wykonania, cierpię, że mój wyjątkowy mężczyzna większość nocy śpi sam.
Kiedy w końcu kładę się koło niego, czasem wykradam chwileczki intymności.
W niektóre weekendy po prostu padam, usypiam jeszcze przed Tosią, urywa mi się film.
W niektóre dni zdarza się, że położę się razem z Arturem albo niedługo po nim, wtedy łatwiej go obudzić i wykraść cenne minuty dla siebie, dla nas.
I tak to się kręci. Jestem zupełnie niezorganizowana. Nie umiem tak rozplanować dnia, żeby położyć się wcześniej, żeby się wyspać, żeby nacieszyć się Arturem aż do przesytu.
A może winne jest moje odwieczne pragnienie, żeby mieć czas na wszystko, czas dla siebie, dla dziecka, dla mężczyzny, z którym dzielę życie. Czas na czytanie, na ćwiczenia, na komputer, na rozwijanie swoich umiejętności, pasji. Ciężko mi zrezygnować z czegokolwiek.
Zaczynam najtrudniejsza walkę, bo z sobą samą. Mój organizm zaczyna się buntować, domaga się snu w każdej godzinie, już ma w nosie, że Tosia, że Agnieszka, że Artur, że jeszcze tylko kąpiel z książką, jeszcze tylko….
A może niech to nie będzie walka, tylko pokojowy
pakt, zadanie do wykonania.
Tylko jeszcze nie mam pojęcia jak się za to zabrać.