czwartek, 13 kwietnia 2017

Kuchenne triki

Mam kilka kuchennych patentów, które nieco ułatwiają mi przygotowywanie posiłków i utrzymanie porządku w kuchni.

Tłuczenie mięsa:
robię to przez folię. Mięso nie jest poszarpane, a jego resztki nie rozpryskują się po całym blacie i mojej twarzy.

Mielenie bułki tartej:
suchą bułkę mielę w maszynce elektrycznej, takiej jak do mięsa, jeżeli mam jej dużą ilość do przerobienia. Trochę to tępi ostrze, ale ułatwia i przyspiesza pracę. Ponieważ ucieranie czy mielenie suchej bułki powoduje okruchowy armagedon o okolicy nawet dwóch metrów od miejsca mielenia wypracowałam sobie kilka sposobów które pozwalają mi tego uniknąć :)
Jeżeli trę bułkę na tarce ( kiedy jest jej mało ) wstawiam talerz, na który obsypuje się starta bułka do zlewu, albo do wanny i tam ją trę. Dużo łatwiej spłukać wannę czy zlew niż zamieść pół kuchni
Jeżeli trę bułkę w maszynce elektrycznej to na ramię, w którym mocuje się elementy mielące ( nożyk, ślimacznicę i sitko ) zakładam gumkę recepturkę, taka aby dość ciasno przylegała. Pod tą gumkę wsuwam torebkę, do której będzie się wsypywać zmielona bułka. Zapobiega to rozpryskiwaniu się okruchów.
Wcześniej bułkę dzielę, na dość drobne kawałki, również w wannie albo zlewie, pod spód podkładam folię, reklamówkę...
Dużo mniej sprzątania :)



Ochrona szafek przed kurzem
przez wiele lat do szału doprowadzało mnie wycieranie szafki z zewnątrz, na górze. O ile fronty przeciera się dosyć często, bo są łatwo dostępne a brud na nich jest widoczny, to górę przeciera się dużo rzadziej. jest wysoko a i ręki nieraz nie starcza, aby wytrzeć szafkę przez całą szerokość. Zbiera się tam warstwa kurzu wymieszanego z tłuszczem, która  paskudnie marze się przy zmywaniu, trzeba kilka razy wycierać szafkę, aby była czysta a na ścierce zostaje zawsze ślad tej tłustej substancji. Jest to rzecz, której nie lubię robić, więc wpadłam na pomysł, że szafki obłożę papierem. Nie ma znaczenia co to za papier, może być gazeta :) Wybieram nie pogniecione kawałki, które będą gładko przylegać do szafki. Chodzi o to aby nie było ich widać od dołu, dlatego też cofam je o dwa, trzy milimetry od brzegu szafki. Raz na dwa, trzy miesiące po prostu ściągam oblepione kurzem papiery i wyrzucam je, a kładę nowe. Muszę tylko domyć ten kawałek brzegu, który był odsłonięty.

Torebki na kanapki:
doskonale sprawdzają się torebki papierowe, w których kupujemy pieczywo. Nie wyrzucam ich tylko wytrzepuję z okruchów i używam do spakowania kanapek czy pieczywa, które zabieramy do pracy i do szkoły.

ps. myślę, że ten wpis będzie jeszcze edytowany :) jak wymyślę, wypatrzę coś nowego, proszę też o polecenie Waszych kuchennych patentów :)

czwartek, 6 kwietnia 2017

" Kiedy pozwolą Ci wybierać, ocal pamięć, synu Erechteja "

" Cykl anielski" sprawił, że uwierzyłam w anioły z krwi i kości. Rozsmakowałam się w prozie pani Mai Lidii Kosakowskiej i skusiłam się, aby spróbować innych jej przysmaków. Po całkiem zjadliwym "Takeshi" przyszła kolej na "Rudą sforę". I tym razem niestety czuję małą niestrawność. Jest to książka drogi i droga ta dłużyła mi się coraz bardziej im głębiej mnie prowadziła. A kiedy już dotarłam do końca, byłam znużona i zdezorientowana.
Powieść ta jest zaliczana do gatunku fantastyki. Ja bym ją raczej wpisała do do kanonu mitologii Jakutów, na której opiera się cała fabuła.  Chyba tylko dla tych ludów i znawców ich kultury, jest ona całkowicie zrozumiała. Jest to mitologia dość egzotyczna dla przeciętnego czytelnika, większość z nas nie wie nawet, że takie plemię istnieje. Zbyt wielka ilość niedopowiedzeń zostawia zbyt wiele miejsca dla wyobraźni, a i ta czasem nie nadąża.
Czkawką mi się odbiło powtórzenie motywu kilku niebios i zaginięcia Boga. Kto czytał " Cykl anielski " wie o co chodzi.
Postaci opisane są w najmniejszych szczegółach a mimo to są mdłe, nijakie.
Główny bohater - Ergis do końca trzęsie portkami. Owszem jest dzieckiem, ale został najpotężniejszym szamanem i przez 450 stron powieści nie umie się pogodzić z tą myślą.
Najważniejszy atrybut szamana czyli bęben występujący pod postacią konia zdaje się być bardziej zorganizowany od właściciela.
Towarzyszący im tupilak, często określany mianem durnego nie jest durny, raczej wystraszony i łatwowierny.
Spotkany po drodze pieśniarz ołoncho, heros, rwie się do walki wręcz ale bardzo szybko rezygnuje gdy w grę wchodzi odzyskanie pełni zdrowia i sił i przez połowę książki kombinuje jakby tu umrzeć z powodu wielkiego cierpienia. Co mu się w końcu udaje.
Jego ukochana, rozpieszczona córeczka tatusia, kobietka kokietka ma więcej hartu ducha niż przeznaczony jej przez los pieśniarz.
Najwięcej mojej  sympatii wzbudza Kikituk, niewielki stworek, duch opiekuńczy szamana, który zawsze ma pod łapką to co jest akurat potrzebne.
Nie ma w tej książce zbyt wiele akcji, nie ma klimatu. Nie ma pasjonującej historii. Jest jakieś straszne ale bliżej nieokreślone zagrożenie, ale nawet krwawo odmalowane nie wzbudziło we mnie grozy.
Ciekawe wątki potraktowane są po macoszemu i wyjaśnione w przypisach na końcu książki. Dziwny zabieg, ale tylko dzięki niemu książka się broni. Te kilkadziesiąt ostatnich stron, wśród których jest też i rozmowa Ergisa ze stwórcą pozwalają zrozumieć po co tyle czasu wędrowałam po ziemi i w zaświatach.
Puenta zawiera się w jednym zdaniu
" Kiedy pozwolą Ci wybierać, ocal pamięć, synu Erechteja "