poniedziałek, 26 maja 2014

F... kontra NFZ

Dawno mnie nie było. Dni mieszają mi się z nocą. Czas przecieka przez palce...

Ale o tym kiedy indziej. Teraz chcę opowiedzieć ciąg dalszy zmagań z systemem ochrony zdrowia :)

Ponieważ ciężko mi było dostać się do innego lekarza w ramach NFZ, jak i odebrać wyniki badań, które nie wiedzieć czemu okazały się własnością szpitala a nie moją, postanowiłam skorzystać z lekarzy przychodni prywatnej, z którą mój pracodawca ma podpisaną umowę na świadczenie usług medycznych.
Sprawa była pilna, zapalenie nerek zaleczone, pęcherz moczowy niedoleczony i kończące się zwolnienie lekarskie. 20 tydzień ciąży, pora wstawania do pracy - 4 rano, potem pociąg, zatłoczony autobus, gdzie wejście do niego graniczy z cudem i trochę mniej zatłoczony tramwaj. W pracy 6 - 7 godzin przy komputerze, czyli 6 - 7 godzin gniecenia brzuszka i maluszka i dźwiganie kartonów z dokumentami.

Dzwonię więc do F... przedstawiam pokrótce problem i udaje się, recepcjonistka wpisuje mnie między innymi pacjentkami na już. Biegnę więc i wpadam do gabinetu jak mini tornado. Robię zamieszanie, bo ani karty ciąży nie mam, pani doktor pierwszy raz mnie widzi na oczy, mam jakieś szczątkowe badania wyrwane z kontekstu... Ale przyjmuje mnie. Jestem bardzo zadowolona, doktor bardzo kompetentna, dostaję zlecenia na badania, które będą moją własnością, propozycję leczenia pęcherza bez szkody dla maleństwa a nawet zwolnienie na miesiąc bez proszenia.

I tu cud medycyny prywatnej się kończy.
Wiele badań jest odpłatnych bo moja firma płaci tylko podstawowy abonament. Podwyższam więc abonament dopłacając różnicę na szczęście nie rujnującą kieszeni - ponad 30 zł na miesiąc.

Idę na pierwsze badania - pobranie krwi.
Żyły mam idealne do przeprowadzania na nich rozmaitych zabiegów, duże, wyraźne, tuż pod skórą. Krew ani sam proces pobierania nie robią na mnie wrażenia. Nie odczuwam nigdy większego bólu.
Pani laborantka dezynfekuje mi rękę w okolicy zgięcia łokcia, ale jakby trochę pod skosem, zakłada stazę ale jakby za lekko, nie prosi o zaciśnięcie pięści ani o " popracowanie dłonią "  i nie wiedzieć czemu zamiast korzystać z dobrze widocznych żył bez ostrzeżenia wbija mi się w cieniutką, ledwie widoczną żyłkę bliżej łokcia.
Tym razem czuje ból. Krew nie leci, bo w tak małym naczynku krwionośnym ciśnienie jest zbyt małe. I już wiem, że to co się mimo wszystko zebrało zostanie pod skórą i będę miała krwiaka. Cóż skończone liceum medyczne, praktyki na "erce " siostra i mama pielęgniarki... Nie pracuje w zawodzie, ale jestem w miarę na bieżąco.
Pielęgniarka wyjmuje igłę. Pytam dlaczego wybrała takie dziwne miejsce do pobierania krwi. Odpowiada, że woli wkłuwać się właśnie w te okolice. Zaczyna oglądać moje nadgarstki. Włosy stają mi dęba i kategorycznie oświadczam, że albo pobierze mi krew z żyły w zagłębieniu łokcia, albo wychodzę. Wbija się bez kłopotów, krew leci raźno i kolejny szok. Pielęgniarka zamiast użyć przepisowego sprzętu próżniowego lub chociaż wężyka podstawia probówkę prosto pod igłę, zdejmuje stazę, napełnia więcej jak połowę naczynka i wyciąga igłę. Pytam, dlaczego pobrała tylko krew do jednej probówki, przecież potrzebne są jej dwie. Patrzy na mnie zaskoczona i odpowiada, że ona sobie przeleje. Na co ja z niedowierzaniem w głosie, jak to? Przecież w probówce są odczynniki, których nie używa się w pozostałych badaniach a poza tym krew przelewana natychmiast krzepnie. Pielęgniarka twierdzi, że ona się na tym zna i wie co robi... A ja wiedziałam, że wyników z morfologii nie bedzie.

I nie było... Za to był duży dorodny krwiak blisko łokcia i mały siniak w miejscu drugiego pobrania.

Kiedy odbierałam wyniki, poszłam zapytać o brakującą morfologię. Panie pielęgniarki patrzą w komputerze i twierdzą, że nie była zlecana. Odpowiadam, że owszem była, że w ciąży to standardowe badanie, a na skierowaniu poniżej zaznaczonych badań doktor wpisuje ich liczbę i tam było " 5 " a ja mam wyniki czterech. Na co panie, że to nie możliwe one w komputerze mają 4. Więc ponieważ są te same panie, które były przy pobieraniu krwi, przypominam im jak wyglądał ten          " zabieg ". Pielęgniarki twierdzą, że czasem się krew przelewa, one wiedzą co robią a krwiak przecież zniknie... a poza tym jak one mają 50 pobrań w tygodniu, to nie pamiętają każdej sytuacji. Odpowiadam, że przeciętna przychodnia NFZ ma min. 50 pobrań tyle , że dziennie. Panie milkną.
Proszę o oryginał skierowania. Podobno wyjechał do archiwum. Po niecałym tygodniu?
Widząc że się mnie nie pozbędą łatwo, proponują natychmiastowe pobranie morfologii. Same wystawiają zlecenie, nie pytają co jadłam i kiedy, pobierają dość sprawnie krew i wyniki mam odebrać juz drugiego dnia rano.
Na kolejnym badaniu krwi, znowu oglądają boki moich  łokciowych okolic, ale kategorycznie mówię, że proszę o pobranie z żyły w zgięciu łokcia. Tym razem im się udaje bez komplikacji. obserwuję tez ciekawą rzecz. Oryginały skierowań jedna z pielęgniarek odrywa od zleceń komputerowych, drze i wyrzuca do śmietnika. W ten sposób dowiaduję się, jak są " archiwizowane " niektóre dokumenty w F....

USG

Przysługuje mi darmowe tradycyjne. Wiem już, że sprzęt jest wysokiej jakości. Chcemy wejść do gabinetu z Szefem, ale doktor zaprasza tylko mnie. Sprawdza, że nie będzie kompleksowej wizyty tylko samo badanie, więc zaprasza Szefa do gabinetu. Pyta czy życzymy sobie badanie ileś tam d za 200 zł. Odpowiadamy, że zobaczymy co wyjdzie w tym darmowym z pakietu. Pan doktor jest coraz mniej miły. Kompetentny, ale oschły i oszczędny w wyjaśnieniach. Na dokładniejsze pytania Szefa, dla którego to pierwsze w życiu oglądanie swojego dzieciątka i ogromne przeżycie odpowiada zdawkowo, a dopytywany o szczegóły, proponuje aby szef na medycynę się zapisał. Dostajemy komplet całkiem wyraźnych zdjęć i szczegółowy opis. A doktor sam przyznaje, że nie było sensu wydawać dodatkowo pieniędzy bo nasze dzieciątko tak się chowa, że i tak nie było by więcej widać niż na tych tradycyjnych wydrukach. Żegna nas miło.

A że nasza malutka nie lubi jeżdżenia po brzuchu tymi różnymi końcówkami, to już wiedziałam po pierwszych badaniach, ucieka wtedy jak może najdalej :)

Ile więc trzeba zapłacić, aby poczuć przewagę opieki prywatnej nad państwową?
Dlaczego prywatna duża przychodnia zatrudnia niewykwalifikowane pielęgniarki?




2 komentarze:

  1. To jest przerażające! Kiedyś musiałam pobrać krew, żeby zbadać INSULINĘ! Poszłam do przychodni i mówię wyraźnie, co ja chciałam. Krew mi Panie pobrały, ale zbadały CUKIER! Płaciłam za badania, więc poszłam do nich i mówię, że złe badanie mi zrobiły. Panie próbowały mi wmówić, że chciałam cukier zbadać. Wciekłam się i zapytałam, czemu wariatkę ze mnie robią? Powiedziałam, że wiem, co mówiłam i jakie badanie chciałam. Okazało się, że u nich insuliny zbadać nie można. Poszłam do innej przychodni i bez problemu badanie mi wykonano. Okazało się, że mam insulinooporność.

    OdpowiedzUsuń
  2. to jest przerażające, owszem, bo zawsze w takich sytuacjach wyobrażam sobie ciezko chorych ludzi, bezsilnych, albo bardzo biednych czy samotnych, jak oni sobie radzą ?

    OdpowiedzUsuń