piątek, 21 marca 2014

Enefzet part łan

Miało być o naszym ukochanym enefzecie, to niech będzie. W końcu i ja sobie pomarudzę.

Do lekarza chodzę rzadko. Wychowana wśród silnych kobiet, po szkole pielęgniarskiej, z mamą i siostra uprawiającymi ten piękny zawód wierzę, że zawsze poradzę sobie sama.
I w wielu przypadkach tak jest. No bo na chorobę wirusową nie ma specyficznych leków. Łóżko, ciepło, coś na gorączkę, na gardło, albo wykrztuśnie... Na pewno bez witamin, bo na nich wirusy żerują, witaminy to dopiero po chorobie. najlepiej chorować też bez mleka, bo obniża działanie środków p/zapalnych.
No ale jak mus to mus. Czasem zdarza się, że problem mnie przerósł.

                             Ciąża to nie problem, ale wymaga regularnych badań, kontroli itd. Szczególnie, że mam cztery dziesiątki na karku :) Ciąża była planowana, więc szybciutko się zorientowałam, że sie udało, wykonałam test na potwierdzenie poczekałam jeszcze dwa tygodnie i postanowiłam zapisać się na wizytę do lekarza. W mojej mieścinie głównie prywatnie, jak się chce dobrze. Ale nie chciałam ani prywatnie ani w naszym ośrodku, aspirującym do miana szpitala. Więc stolyca...

Pierwsza wizyta powinna się odbyć do 10 tygodnia, ze względów zdrowotnych jak i formalnych ( becikowe itd... ) Byłam na przełomie 4 i 5 tygodnia. Dzwonię. Do szpitala, w którym rodziłam pierwszą córkę. Zapisy na styczeń. No świetnie, to akurat już będzie połowa ciąży.  Podobnie w szpitalu, w którym rodziła moja siostra trzy lata temu. Podobnie w tym, który jest najbliżej. I w tym najbardziej znanym też podobnie. Dwa inne z góry wykluczyłam. Dwa następne bardzo daleko. robi się nieciekawie. Pierwsza wizyta w 20 tygodniu? hmmm. Jeszcze jedno miejsce, ostatnia deska ratunku. Tam ja się urodziłam i strzał w dziesiątkę - jest miejsce :) termin przyzwoity, szpital ma dobra opinię. Zapisuję się od razu na usg, choć nie mam jeszcze skierowania. I po wizycie od razu na kolejne. Muszę negocjować termin, bo to najważniejsze usg, w którym można określić, czy można wykluczyć ciężkie wady rozwojowe. Udaje się. Podobnie negocjuję kolejne terminy wizyt.
Czasem na wizytę chodzę przed porą przyjmowania lekarza. tak się umawia z pacjentkami, które nie wywalczyły terminu, albo mają wątpliwości.

Na początku jestem zadowolona z mojego lekarza. Po drugiej wizycie niepokoi mnie, że nie podejmuje badań ginekologicznych, bazuje tylko na wynikach z laboratorium. Tłumaczy mi, że w czymś co jest delikatne się nie grzebie. Ale w ten sposób nie wykryje, czy macica się nie obniża, czy jest prawidłowo zamknięta. Czy kobieta nie ma żadnych zakażeń. Pocieszam się, że niedługo usg, które dużo wyjaśni.
Na kolejnej wizycie pan doktor zaleca na zapalenie pęcherza leki, które w pierwszym trymestrze są uznawane za wysoko poronne. Odmawiam ich brania. Szydzi ze mnie, że jak tak dobrze czytam i słucham innych, to może sama obejmę jego posadę. Leków nie biorę. Bazuję na preparatach z żurawiną. Pan doktor odmawia zapisania leków, które stosują inni lekarze w takich przypadkach.
Po ciężkiej infekcji układu moczowego i nerek zostaje na dwutygodniowym zwolnieniu w domu. na kolejny tydzień wracam do pracy. To już połowa ciąży. Mam do pracy 37 kilometrów. Pociąg, potem potwornie zatłoczony autobus, o ile uda się wejść do niego i na koniec tramwaj. Półtorej godziny. Z koniecznością wstania najpóźniej o piątej rano. Jest mi ciężko wstać o tej porze i boję się zapchanych autobusów, do których nawet nie mogę się wepchnąć. Doktor odmawia wydania zwolnienia. Jest opryskliwy i mówi, że ciąża to stan naturalny. Nie dociera do niego, że dojazd do pracy jest ciężki i długi, że tłok jest zagrożeniem dla dziecka, że muszę wstawać skoro świt, że w pracy siedzę przy komputerze i ściskam dziecko 8 godzin, że muszę dźwigać, bo jestem archiwistką.
Zmieniam lekarza, ale czekam na wizytę półtora miesiąca.  W tym czasie trafiam do przychodni, w której moja firma ma abonament. Pani doktor miła, kompetentna. Ale po skierowania na badania muszę i tak chodzić do lekarza w szpitalu, bo w przychodni zakładowej badania są płatne.Jeżeli okaże się, że nowa pani doktor w szpitalu jest równie kompetentna jak ta w szpitalu, zostanę już u niej.

Po raz kolejny okazuje się, że o zdrowie trzeba walczyć i to dosłownie. Trzeba być wprawnym negocjatorem, mieć minimum podstawy wiedzy medycznej. zapisywać się na badania jeszcze zanim lekarz wystawi skierowanie. Walczyć musi każdy i ten z bólem rakowym, i z przewlekłą chorobą, i z choroba zagrażającą bezpośrednio życiu i matka, która walczy o życie i zdrowie swojego nienarodzonego dziecka, zresztą narodzonego też. chociaż w tej kwestii jak dotąd mam raczej dobre doświadczenia.
Nie można tak sobie pochorować albo zwyczajnie spokojnie być w ciąży.








3 komentarze:

  1. Czytam i czytam. I się zastanawiam, czy Ty obecnie jesteś w ciąży? Czy to wspomnienie z przeszłości? No, ale i tak gratulacje się należą i wytrwałość w pogoni za dobrym lekarzem. :) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam i odsyłam do posta sprzed jakiś dwóch tygodni "25 tydzień " :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To trzeba mieć nerwy, żeby tak po lekarzach chodzić. Nerwy i cierpliwość, a walczyć o swoje zdrowie też trzeba, racja!

    OdpowiedzUsuń