" Siódemką " po liftingu jechało się bardzo przyjemnie. Starletka sunęła po gładkim asfalcie pomrukując cicho. Słońce grzało, powietrze wpadające przez uchylone szyby delikatnie czochrało nasze fryzury.
Sielskie obrazki za oknem cieszyły oczy.
Szef co prawda nie mógł się nimi delektować, bo jednak prowadzenie samochodu wymaga skupienia uwagi niekoniecznie na mijanych widoczkach.Wyglądał jednak na zupełnie zrelaksowanego. Podpatrywałam go dyskretnie i widać było, że doskonale czuje się za kierownicą,
Doskonała nawierzchnia i prosta linia drogi zachęcały do wypróbowania co też nasza starletka potrafi. Dostaliśmy ten samochodzik niedawno i jeszcze się z nim zapoznawaliśmy. Był już co prawda nieco leciwy, ale na razie sprawował się doskonale.
Fajna trasa, słońce grzeje, wiaterek chłodzi. Wygodniej lokuję się w fotelu, przymykam oczy i nagle kątem oka dostrzegam na twarzy szefa delikatny grymas. Z większą uwagą wpatruje się w zegary na kokpicie.
- silnik się grzeje - mówi.
Zwalnia, bo pewnie starletka ma dość już tych testów w pełnym słońcu i musi odsapnąć.
Temperatura silnika nadal rośnie.
Zjeżdżamy na pobocze.
Awaryjne, trójkąt, klapa do góry.
Czekamy aż toyotka wyrówna oddech i temperaturę. W tym czasie Szef dokonuje pobieżnego przeglądu wnętrzności pojazdu. Diagnoza: perforacja chłodnicy. W ruch idzie taśma i prowizoryczny opatrunek założony. Mamy nadzieję, że to wystarczy aby dojechać do jakiegokolwiek miasteczka.
Po kilkunastu minutach ruszamy w dalszą drogę. Silnik nagrzewa się natychmiast, mimo że nie przekraczamy trzydziestu na godzinę.
A więc znowu... pobocze, awaryjne, trójkąt, klapa do góry i czekamy. Szef sprawdza czy nie ma powikłań.
Po minie widzę, że ten przystanek potrwa dłużej. Z chłodnicy WYCIEKA płyn.
Stoimy więc sobie przy trasie szybkiego ruchu z rocznym dzieckiem i psem. Malutka ma ogromna potrzebę eksplorowania nowego terenu, pies najchętniej by uciekł jak najdalej, bo jak zwykle boi się.
Starsza z nostalgią popatruje na mijające nas " Polskie busy ". Mają wifajfa, który akurat bardzo by jej się przydał.
Dzwonimy do assistance. Owszem, mamy u nich polisę, owszem mamy opcję ściągania pojazdu z trasy na terenie całego kraju... o ile mieliśmy wypadek. Na szczęście nie mieliśmy. Co nie zmienia faktu, że stoimy na poboczu bardzo ruchliwej trasy, bez prowiantu, bez picia. Jest już popołudnie, do najbliższego miasta jakieś 15 kilometrów. Assistance podaje nam numer do najbliższego punktu pomocy drogowej. Dzwonimy. Pan proponuje holowanie do Elbląga. Informuje, że warsztaty samochodowe już zamykają, więc będziemy musieli gdzieś przenocować i od rana szukać mechanika, który dokupi chłodnicę do niemłodego samochodu i zamontuje ją w jeden dzień. Niewykonalne.
Możemy posiedzieć w Elblągu trzy lub cztery dni... tyle, że urlop zaplanowaliśmy nad morzem.
Możemy zostawić samochód w Elblągu, pojechać do Gdańska PKSem, potem tramwajem do miejsca zakwaterowania, a po samochód Szef mógłby wrócić sam za dni kilka...
Możemy doholować samochód do celu podróży, zrobić tam centrum dowodzenia i już na miejscu próbować doprowadzić samochód do stanu używalności. I tą opcję wybieramy. Opcja ma kosztować ponad sześćset złotych !!!!! i trzeba na nią czekać trzy godziny. Gdyby nie czas oczekiwania pewnie byśmy się zgodzili, na szczęście tym razem opatrzność nad nami czuwała. Pan z własnej inicjatywy podaje numer do innego właściciela lawety. Dzwonimy. Cena..... czterysta pięćdziesiąt złotych :) i tylko dwadzieścia minut stania przy szosie :))))) cudowne wieści. Ogarniamy co się da i gotowi do dalszej drogi oczekujemy na transport.
Przyjeżdża Przemiły Człowiek, który próbuje pomóc naprawić autko, żebyśmy nie ponosili kosztów holowania, gdyby udało się uruchomić to nasze cudo.
NIESAMOWITE. Mam ochotę ucałować tego faceta. Przejechał kilkanaście kilometrów, może stracić planowany zarobek i decyduje się pomóc jak najlepiej umie.
Niestety nasza starletka odniosła zbyt poważne rany. Chłodnica jest solidnie dziabnięta w dwóch miejscach. Wysiłek połączony z upałem wycofały ją z obiegu po ponad dwudziestoletniej służbie.
Toyota zostaje wciągnięta na lawetę, my wsiadamy do szoferki. Mamy super miejscówkę. Przemiły Człowiek udostępnia nam własne łóżko w tyle samochodu. Siadam na nim ze starszą i młodszą. Bez pasów. Pies układa się między nogami pana pod przednim siedzeniem. Złamaliśmy kilka przepisów, ale jedziemy. Liczę na to, że bez przygód. Zdaję sobie sprawę jak zachowuje się ciało malutkiego dziecka nie przypiętego w foteliku, w czasie wypadku... Z drugiej strony musiałoby w nas wjechać coś naprawdę potężnego, żeby nami dobrze wstrząsnąć.
Podróż trwa półtorej godziny.
Starletka zjeżdża z lawety. My wyskakujemy z kabiny. Parkujemy tyle o ile, wyciągamy bagaże i idziemy do naszego wakacyjnego pokoju, w domku w którym wszystko jest ale i tak nie da się tego użyć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz